Recenzja albumu „Cavalcade” – Black Midi
AutorstwaRedakcja UJOT FMna 5 sierpnia 2021
Debiutancki album Black Midi – „Schlagenheim” – został uznany za jeden z najważniejszych krążków 2019 roku. Jego kontynuacja potwierdza, że mamy do czynienia z jednym z najbardziej twórczych zespołów ostatnich lat. Pochodząca z Londynu formacja Black Midi zrobiła sporo zamieszania w świecie alternatywnego rocka. Recenzje „Schlagenheim” są entuzjastyczne, a koncerty grupy przykuwają uwagę widzów.
Muzycy zespołu Black Midi zredukowanego do tria (grupę opuścił wokalista Matt Kwaśniewski, a jego rolę przejął lider Geordie Greep) z wielką swobodą poruszają się po różnych muzycznych gatunkach. W piosenkach na najnowszym krążku „Cavalcade” gościnnie zagrali: saksofonista Kaidi Akinnibi i keyboardzista Seth Evans. Black Midi odważnie sięga do jazzowej i rockowej awangardy, łączy aranżacje na różne sposoby, wprowadza łamane rytmy i zmienne tempo. Przywołuje przy tym dokonania takich grup, jak: Pere Ubu, Public Image Ltd., The Residents, The Talking Heads, King Crimson, a przede wszystkim krautrockowych legend – Can i Neu!.
W piosenkach wypełniających „Cavalcade” przewija się cała grupa postaci: od przywódcy kultu, który odnalazł zwłoki w kopalni diamentów, aż po słynną piosenkarkę kabaretową Marlenę Dietrich. Kiedy słucha się tego albumu, to można zauważyć, że wszystkie historie przedstawionych postaci zapętlają się i nawiązują do aktualnych wydarzeń – tak namacalna jest to muzyka. Kompozycje wypełniające płytę rodziły się z długich improwizacji. Dominuje na niej bardzo intensywna, krautrockowa motoryka, hardcore’owy czad i jazzrockowa finezja. Bębniarz wygrywa karkołomne podziały, uderza z wielką siłą, a jednocześnie jest precyzyjny jak metronom. Gitara dość swobodnie porusza się po strukturze utworów, a wokalista krzyczy, momentami melorecytując. Trudno przewidzieć, co się za chwilę stanie.
To muzyka wydobywająca się z piekielnej czeluści, jednak jest na tyle kusząca, że warto poddać się jej bez reszty. Black Midi sięgają do tradycji awangardowego grania lat 70. i początku 80. Niby nic nowego, a jednak swoim albumem są jak erupcja wulkanu na zastygłej alternatywnej scenie.
Anna Piętoń
Źródło: Opracowanie własne