Właśnie gramy

Tytuł

Wykonawca


Raków na szczycie (przynajmniej przez najbliższe 4 dni). Podsumowanie 25. kolejki ekstraklasy

Autorstwana 16 marca 2022

„Ot, królestwo się zakłada / Krótko się w nim tylko włada / i zniesione wniwecz pada, / kiedy minie władczy czas” to pieśń Breve Regnum, śpiewana przez krakowskich żaków, podczas późnośredniowiecznych juwenaliów ponad pół milenium temu. Nawiązuje ona do obrządku wybierania spośród braci studenckiej króla. Podczas jego rządów miasto prawdziwie należało do bawiącej się młodzieży, jednak taka władza kończyła się wraz z upłynięciem tygodniowej przerwy w nauce. Ekstraklasowa analogia jest tutaj oczywista i niezbyt oryginalna, bowiem chodzi mi oczywiście o krótkie królowania Lecha, następnie Pogoni, a teraz Rakowa. Liderzy zmieniają się z kolejki na kolejkę – tak stało się i tym razem.

*****

Najważniejsze wydarzenie tego weekendu stanowiło spotkanie Wisły Kraków z Lechem Poznań. Niestety nie było to spowodowane niezwykłym poziomem spotkania, taktycznymi szachami między Brzęczkiem a Skorżą, czy po prostu prestiżem obu klubów. Mecz w Krakowie wyróżnił się wypaczonym wynikiem i ciężkim do wytłumaczenia błędem sędziego Tomasza Kwiatkowskiego z 56. minuty.

Ale po kolei. Na stadionie im. Henryka Reymana w Krakowie spotkały się dwie drużyny o zupełnie odmiennych celach. Wisła potrzebowała punktów, gdyż po ostatnim maglu w dole tabeli i kiepskim punktowaniu ze strony Białej Gwiazdy, znalazła się na przedostatnim miejscu, wyprzedzając jedynie Termalicę. Lech nie mógł więc liczyć na lekką przeprawę, a punktów też potrzebował, gdyż po ostatnich potknięciach utracił pozycję lidera.

Mało kto spodziewał się chyba jednak, że inicjatywę w tym meczu od początku przejmą Wiślacy. Co prawda, stwarzali zagrożenie głównie ze stałych fragmentów, ale rożne i wolne też trzeba wypracowywać. Zresztą, w sytuacji Wisły Kraków, styl raczej nie ma wielkiego znaczenia, liczą się punkty. Świetną sytuację po rożnym zmarnował w 27. minucie Colley, podczas zamieszania trafiając w Bednarka z bliskiej odległości. W 42. minucie do odbitej piłki w polu karnym (po wolnym, a jakże) dopadł Zdenek Ondrasek, lecz jego uderzenie po ziemi z okolic 8. metra minimalnie minęło lewy słupek.

Bynajmniej nie oznacza to, że Lech został zepchnięty do głębokiej defensywy. To właśnie Poznaniacy mieli piłkę przez większość czasu, a przy tym więcej okazji na udane posunięcie. Po prostu nie były one tak klarowne jak Wiślaków. Należy jednak skrytykować Lecha za pierwszą połowę, bo mimo wszystko był to mecz pretendenta do mistrzostwa z przedostatnią drużyną w tabeli, a wymiernych efektów posiadania piłki i ataku pozycyjnego nie było widać.

Wreszcie szczęście uśmiechnęło się do Wisły i to jeszcze przed końcem pierwszej połowy. Poletanović na początku stracił piłkę, osaczony na lewym skrzydle przez Pereirę i Kownackiego (który, warto wspomnieć, wystąpił jako skrzydłowy), lecz zdołał jeszcze na wykroku zablokować wybicie Portugalczyka. Piłka trafiła do ustawionego na skraju pola karnego Savića, który zagrał ją do Zdenka Ondraska. Sympatyczny Kobra uderzył bezbłędnie z okolic 14. metra. Piłka odbiła się jeszcze od prawego słupka i zatrzepotała w siatce obok bezradnego Bednarka, który nawet nie próbował się rzucać.

W drugiej połowie Lech mocniej zaatakował, lecz to Wisła podwyższyła wynik w 54. minucie. To znaczy podwyższyłaby, gdyby nie felerna sytuacja sędziowska. Do dośrodkowania z rożnego wyskoczył Zdenek Ondrasek, strzelec pierwszej bramki i następnie zgrał piłkę do Colleya, który strącił ją z bliska do bramki. Jednakże bramkarz Lecha, Filip Bednarek, wpadł (bo tak to trzeba nazwać) w Zdenka Ondraska i próbował wypiąstkować jeszcze piłkę, do której był ewidentnie spóźniony. Zdawałoby się, że interwencja VAR (na czele ekipy Bartosz Frankowski) wszystko wyjaśni. Nic bardziej mylnego, bowiem w 56. minucie sędzia Kwiatkowski po konsultacjach stwierdził, że gola nie ma z powodu faulu na bramkarzu. Śmiech i żenada. No i może jeszcze trochę współczucia dla Wisły.

Gdyby tego było mało, to Lech wyrównał wynik spotkania. Gdyby zaś tego było jeszcze mało, to zrobił to w ostatniej (97!) minucie czasu doliczonego. Milić ekwilibrystycznie uderzył piętą z 5. metra po dograniu Ba Louy z lewego skrzydła. Lech kończył mecz w dziesiątkę, gdyż dwie minuty wcześniej Bartosz Salamon doznał kontuzji.

Abstrahując już od tego, że błąd sędziego był oczywisty, Wisła została okradziona z punktów, które mogą się okazać kluczowe w kontekście walki o utrzymanie, a Lech ocalił resztki godności mając nóż na gardle, chciałbym poruszyć jeszcze temat ocieplania wizerunku sędziów w mediach sportowych w ostatnich latach. Nie zrozumcie mnie źle, nie mam nic przeciwko temu. Skręca mnie z żenady, kiedy jestem na stadionie i po dobrej decyzji arbitra pół stadionu obraża jego rodzinę lub wyzywa go od „członków”. Chciałbym, by sędziowie byli rozpatrywani sprawiedliwie, czyli tak, jak powinni oceniać graczy. W ostatnich latach Canal+ zaprasza do swoich programów byłych lub obecnych arbitrów, ponadto ruszył z programem Sędziowie, gdzie pokazuje ich pracę w ekstraklasie od kuchni, podczas gdy mają załączone podsłuchy. Nagle jednak dzieje się coś takiego jak ten fatalny błąd i pan Kwiatkowski, który niedawno brylował w serialu, odmawia jakichkolwiek komentarzy. Kiedy ktoś popełni omyłkę, powinien mieć potem odwagę cywilną, by się do niej przyznać (tym bardziej w sytuacji, kiedy dzieje się to przed tysiącami oglądających), zamiast liczyć, że wszystko jakoś rozejdzie się po kościach. Nie każę sędziemu Kwiatkowskiemu i Frankowskiemu samobiczować się ani obiecywać poprawę, ale zwykłe pojawienie się w programie sporo by zmieniło, przynajmniej w moim postrzeganiu. Sytuacja ta oczywiście zostawia w tej chwili otwartą furtkę zwolennikom różnych teorii, na których godny pożałowania okres polskiej piłki przełomu lat 90./00. zostawił ogromne piętno.

*****

W piątek w Niecieczy odbył się mecz miejscowej Termalici z Zagłębiem Lubin. Kolejny w tym sezonie pojedynek w dole ekstraklasy, w którym zdobyte punkty są warte dużo więcej niż widok w tabeli. Bruk-Bet był w świetnej formie i ostatnio znakomicie punktował przeciwko silniejszym rywalom, ale nie można było uniknąć wrażenia, że to jedynie bańka mydlana, która wkrótce pęknie. Zagłębie natomiast szukało możliwości przedłużenia serii trzech meczów bez porażki. Drużyny, choć prezentujące sobą raczej niski poziom, akurat były formie.

Mecz można uznać za dość wyrównany. Zagłębie starało się prowadzić grę i atakowało groźniej, lecz zawodnicy miedziowych często popełniali błędy w rozegraniu, co dawało możliwość zaatakowania wysoko pressującym ofensywnym piłkarzom Słoników. Strzały gospodarzy były jednak wyprowadzone z dystansu i nie stanowiły żadnego zagrożenia dla Kacpra Bieszczada.

Najgroźniejszą sytuację w pierwszej połowie stworzyło sobie Zagłębie w drugiej minucie i nawet strzeliło gola, lecz bramka nie została uznana z powodu spalonego, podczas wymiany piłki na skrzydle między zawodnikami Miedziowych. Stojący na bramce Pavel Pavlyuchenko nie napocił się zbytnio, w przeciwieństwie do poprzednich meczów Termalici.

Drugą część spotkania lepiej zaczęło Zagłębie. W 55. minucie z dystansu groźnie uderzał Łukasz Łakomy, będący ostatnio w świetnej formie. Chwilę później posłał świetną, długą piłkę do Patryka Szysza, który wbiegł przed obrońcę Termalici i został podcięty w polu karnym. Następnie sam poszkodowany zamienił karnego na bramkę, uderzając lekką podcinką tuż nad ziemią, w lewą część bramki. Zagłębie prowadziło od 65. minuty.

Nie minęło nawet 8 minut, kiedy Szysz ponownie leżał w polu karnym. Kolejny raz faulującym był Hybś, który przypadkowo nastąpił na napastnika Miedziowych. Obrońca Słoników zagapił się podczas krycia Szysza w polu karnym. Karny z niczego, ale zgodny z zasadami. Na 11. metrze piłkę ponownie ustawił poszkodowany i tym razem uderzył nieco mocniej, obok prawego słupka. Efekt ten sam i mieliśmy w Niecieczy już 0:2.

W 74. minucie znakomitą sytuację zmarnował Adam Radwański, ale poza tym Termalica nie zdobyła się na większe zagrożenie bramki Miedziowych. Zapas szczęścia skończył się, a przy tym zabrakło stuprocentowej skuteczności. Świetna passa Słoników urywa się za sprawą Zagłębia, a w szczególności Łukasza Łakomego i Patryka Szysza, którzy zrobili w piątek różnicę. Lubinianie odsuwają się tym samym od strefy spadkowej o cztery punkty i choć nie mogą jeszcze złapać luzu, to przynajmniej mogą na chwilę odetchnąć.

*****

W innym meczu w dole tabeli Górnik Łęczna uległ Legii Warszawa 0:1. Vuković i na dobre oddalił już chyba widmo spadku ze stolicy, natomiast Górnik musi szybko zacząć punktować, gdyż po chwilowej ucieczce z czerwonej strefy ponownie zatonął w mulistym dnie ekstraklasy.

Warta Poznań zwyciężyła 2:1 z Górnikiem Zabrze i sprowadziła tym samym na ziemię łapiących wiatr w żagle Zabrzan.

Piast Gliwice pokonał 1:0 Lechię Gdańsk, tym samym nabijając już 34 punkty i pokazując, że należy się z nimi liczyć. Po mocno przeciętnym początku sezonu drużyna Waldemara Fornalika, zasilona nowymi zawodnikami w zimowym okienku, zdaje się przejawiać ambicje walki o miejsce premiowane europejskimi pucharami.

Cracovia zremisowała 1:1 z Pogonią Szczecin. Obie bramki padły w doliczonym czasie gry. Najpierw Kowalczyk wyprowadził Portowców na prowadzenie w minucie 92., a chwilę później, w minucie 95., wyrównującą bramkę zdobył Rivaldinho.

Jagiellonia Białystok przegrała 0:1 z Wisłą Płock, natomiast Śląsk Wrocław zremisował bezbramkowo z Radomiakiem Radom.

Raków Częstochowa pokonał 2:1 Stal Mielec i jest nowym liderem ekstraklasy.

Zaległy mecz Legii Warszawa i Termalici z 5. kolejki został rozegrany we wtorek i zakończył się wynikiem 4:1 dla stołecznych.

Jan Woch

Oznaczono, jako

Ta strona wykorzystuje pliki cookies. Do jej poprawnego działania wymagana jest akceptacja. Polityka cookies

The cookie settings on this website are set to "allow cookies" to give you the best browsing experience possible. If you continue to use this website without changing your cookie settings or you click "Accept" below then you are consenting to this.

Close