Predator DIY, czyli recenzja Prey
AutorstwaRedakcja UJOT FMna 5 listopada 2022
Jednym z powodów, dla którego nie lubię ocen liczbowych stosowanych do opisu dzieł kultury, jest dziwne mniemanie o tym, że wady mają jakąś określoną stałą wartość. Piękny wizualnie film z drewnianymi dialogami powinien mieć odpowiednio obniżoną ocenę. Potem okazuje się, że reżyseria jest rewolucyjna i ten film podziwia się niczym obraz w galerii sztuki. Dążę do tego, że czasem wady są tak wielkie, że przesłaniają to, co dobre, a czasem zalety są tak wyraziste, że nie zwraca się uwagi na to, co nie wyszło. Pomówmy o „Prey”.
Jest to najnowszy film z cyklu filmów o Predatorze, który miał premierę w te wakacje na Disney plus. Po nieskończonej ilości historii o tym, jak banda mięśniaków próbuje zabić predatora, strzelając do niego w dżungli, przyszła pora na ewolucję. Kosmiczny łowca ląduje na ziemi w momencie, gdy Francuzi rozpoczynają kolonizację Ameryki. Całość obserwujemy z perspektywy plemienia rdzennych amerykanów, gdzie łowczyni Naru będzie musiała zmierzyć się z predatorem.
Koncept jest genialny. Nie jest to próba przeskoczenia rekina, jak w przypadku innych kontynuacji tej marki. Nie mamy tu armii kosmicznych łowców ani superpredatora. Wręcz przeciwnie, by walka z kosmitą za pomocą toporków i włóczni wypadła wiarygodnie, mamy tu zaprezentowanego początkującego łowcę, który dopiero nabiera fachu. Jest to bardzo odświeżające, bo nadaje tej rasie większy charakter i różnorodność. Bardzo doceniam sceny, w których predator męczy się z zabiciem niedźwiedzia, uczy się zachowań wilków czy popełnia na polowaniu głupie błędy, wynikające z braku doświadczenia. Wygląd też został do tego dostosowany. Zapomnijcie o futurystycznym skafandrze, ten łowca wygląda, jakby swoją zbroję sklecił z tego, co było pod ręką i co znalazł na śmietniku. Doceniam taką dbałość o narrację wizualną.
Natomiast kluczem do sukcesu filmu jest epoka, w jakiej się ona dzieje. Ukazanie perspektywy rdzennych mieszkańców Ameryki w czasie początku kolonizacji to temat nieeksploatowany tak często (nie, „Pocahontas” się nie liczy). Świadomość tego, że wiemy, co się stanie z obserwowanym plemieniem łączy się z tematyką serii, opowiadającej o spotkaniach z istotą, która ma nad nami ogromną przewagę technologiczną.
Sam pojedynek z predatorem wypada też zaskakująco dobrze. Wracamy do korzeni i nauki o tym, że siła na nic się zda w walce z tym stworzeniem i trzeba korzystać ze sprytu. Pułapki, które buduje protagonistka są bardzo kreatywne i ma się wrażenie pojedynku dwóch łowców. Naru bowiem korzysta z obserwacji zachowania przeciwnika i dostosowuje swoją strategię do niego. Moment walki to czas, gdy ona błyszczy jako postać…
Niestety to jedyne momenty. Postacie w tym filmie to archetypy. Jednak nie takie kreatywne, samoświadome powykręcane, tylko postacie od linijki, bez charakteru, wpisujące się w dane typy. Naru jest silną protagonistką, która musi udowodnić swoją wartość. Łowcy z wioski to klasyczne męskie samce, które rzucają seksistowskimi uwagami, zaś jej brat to typowy nadęty buc ważniak. Nie zrozumcie mnie źle. Doceniam wprowadzenie postaci kobiecej jako głównej bohaterki i rozumiem, że kwestia seksizmu jest istotnym problemem. Jednak szlachetny przekaz nie zwalnia scenarzystów z tego, by bohaterowie byli czymś więcej, niż tylko fabryką frazesów.
Jak napisałem we wstępie, wady nie przysłaniają zalet. „Prey” to przykład, jak wziąć skostniałą markę i nadać jej kreatywności i życia. Jest to szalony pomysł, który został solidnie wykonany i choćby za to zasługuje na Waszą uwagę.
Ocena: Kibicowałem niedźwiedziowi na 10
Autor: Stankiewicz Szymon