Post-cringe bez cienia żenady. Relacja z koncertu Alfah Femmes w Klubie Re
AutorstwaRedakcja UJOT FMna 10 listopada 2022
Alfah Femmes to trójmiejski zespół grający, jak sami o sobie piszą muzycy, mieszankę old-wave z post-cringem, choć osobiście uważam, że to w rzeczywistości całkiem udane połączenie brzmień dyskotekowych (tych retro i nowoczesnych) z jazzem i nawet delikatnym post punkiem czy art. punkiem. Sam skład grupy może przyprawiać o zawroty głowy, ponieważ znajdziemy tu niemal samych doświadczonych reprezentantów tego młodszego pokolenia trójmiejskiej alternatywy i rejonów około-jazzowych. 21 października zagrali w krakowskim klubie Re.
Ośmielę się powiedzieć, że jest to w pewnym sensie supergrupa. Spójrzcie bowiem sami – mamy tu basistę Przemysława Bartosia (Tymon & the Transistors, Mùlk), gitarzystę Marcina Gałązkę (Tymon & the Transistors, MU, Jan Heweliusz), perkusistę Tomasza Kopra (Zgniłość, Sekstans, Tomasz Chyła Quintet), Weronikę Kulpę na wiolonczeli (Ralph Kaminski, Kwartet Bonsaï), Michała Wandzilaka na klawiszach (Świetliki, Zgniłość, Najprzyjemniejsi, Julia i Nieprzyjemni, Walenie) oraz Michała Ciesielskiego na saksofonie (Zgniłość, MU, Quantum Trio, ostatnio współpracuje z Immortal Onion). Jedynie wokalistka Zofia Bartoś jest tu debiutantką. Połączenie tych wszystkich warsztatów i osobowości, które w wielu przypadkach miały okazję się już przenikać, wytworzyło zjawisko bardzo osobne i zaskakujące. Tym bardziej, że już w nazwie składa hołd Violent Femmes i Dan Kelly & the Alpha Males.
Zespół ma na koncie jeden pełnowymiarowy album No need to die z 2020 roku, co naturalnie oznacza, że to z niego zaczerpnęli najwięcej materiału, chociaż porozsypywali po Internecie też trochę singli oraz zeszłoroczną EP-kę I wouldn’t bother. Zanim jednak przejdziemy do tego repertuaru, to muszę zaznaczyć, że koncert odbył się pod wiele mówiącym hasłem „Jebać panelistów”. A dlaczego tak? Już wyjaśniam – dzień wcześniej grupa zagrała na festiwalu showcase’owym w Budapeszcie. I cóż złego mogłoby się stać, zapytacie? Ano, przede wszystkim brak publiczności. Okazało się bowiem, że organizatorzy nie zadbali o zapewnienie widowni na koncert Alfah Femmes. To stało się też później, na naszym polskim gruncie, podczas festiwalu Great September. Kolejne frekwencyjne fiasko. Zespół naturalnie postanowił się więc wypiąć na showcase’y i przez cały wieczór drwił z panelistów, którzy na takie festiwale przychodzą zjeść i wypić za darmo, pogadać swoje, a potem… pojechać na kolejny showcase…
Na szczęście Front Row Heroes dowodzone przez Cypriana Busia zadbało w Re o publiczność. Może nie było nas tam bardzo wielu, ale dostatecznie dużo, żeby w Sali dało się odczuć ruchomą obecność ludzką. Przy numerach takich jak No need to die czy Skunks (zapowiedziany jako „nie mam pieniędzy, ale to Gen Z drama”) ta ruchoma obecność ludzka zintensyfikowała się bardzo. Bardziej dyskotekowa strona zespołu dała o sobie znać, nawet Zofia Bartoś pozwoliła sobie na pląsy sceniczne. Co zaskakujące, w tym obliczu doskonale sprawdza się Tomasz Koper. Perkusista o rodowodzie jednoznacznie jazzowym, doskonały improwizator. W Alfah Femmes wybija te prostsze, taneczne rytmy, które są dla niego pretekstem do zagęszczania partii i intensyfikowania gry. Coś wspaniałego. Podobnie Ciesielski – melodyczne frazowanie saksofonu zmieniało się czasem w potężne tenorowe oddechy płynące ze sceny. Także ekspresja Weroniki Kulpy, której obecność jako wiolonczelistki w takim zespole zaskakuje chyba najbardziej, sprawia, że odbiór koncertowy Alfah Femmes staje się bardziej przyjazny i angażujący. Tych muzyków po prostu doskonale się ogląda razem, bo widać, że czują się dobrze ze sobą nawzajem. Na koncerty uczęszczam regularnie, ale takiej spójności i luzu nie widzę bardzo często. Konferansjerka Michała Wandzilaka, który z tymi obrzydliwymi panelistami pogrywał sobie najśmielej, też ma na to wpływ. Alfah Femmes spina bowiem poczucie humoru i pchanie gagów do granicy absurdu. Każdy żart znajduje rozwinięcie u większości członków zespołu po kolei. Najbardziej rozgadał się chyba Gałązka, który pozwolił sobie niepochlebne opinie pod adresem showcase’ów rzucać głosem przepuszczonym przez nisko brzmiący, futurystyczny efekt.
Sekcja rytmiczna, jak już wspomniałem, rozimprowizowuje się za pomocą Kopra, który w tych momentach od razu łapie kontakt wzrokowy z Przemysławem Bartosiem. I sobie tak pogrywają, brzdąkają i tną przestrzeń dźwiękową niskimi tonami. Jak na zespół czerpiący dużo z muzyki tanecznej, te linie basowe – choć chwytliwe – nie wydają się banalne. A już zwłaszcza na żywo, kiedy muzycy pozwalają dodać do swoich partii coś pod wpływem chwili. Nie trącą kiczem także klawisze obsługiwane przez Wandzilaka. Momentami to brzmienie, jak w Skunksie, Dumb czy Another go, jest całkiem eleganckie. Nie zawsze te klawisze działają rytmicznie, często tworzą płynące delikatnie tła. Są i nawiązania do efektów retro, czego przykładem sampel z błędu Windowsa użyty w Nothing from you oraz bardziej post punkowy numer Scratch and deploy prowadzony przez świetną linię basu. Do tego sample, nawiedzony saksofon, nostalgiczne pociągnięcia wiolonczeli, chropowata gitara jak z przełomu lat 70. i 80. … Piękna rzecz, zgromadzeni pod sceną swymi ruchami zaaprobowali.
Wokali Zofii Bartoś, która w obliczu improwizacji kolegów raz się nawet zgubiła w setliście, jest czasami lekko zmodulowany jakimś efektem, ale w większości utworów całkiem senny i subtelny, jak na nowoczesną anarchię dyskotekową. Oczywiście, są te rejony agresywniejsze, w których czuć trochę więcej emocji, zwykle złości. Ale na przykład w Skunksie pomimo frustracji wynikającej z wątków finansowo-gospodarczych mamy więcej zrezygnowania w jej głosie, niż próby przekazania złości. Mam wrażenie, że możliwości głosowe Bartoś są jeszcze szersze, ale w stylistyce Alfah Femmes ten minimalizm się doskonale sprawdza. Nie konkuruje z instrumentalistami, a spokojniej śpiewane frazy dobrze korespondują z elektronicznymi tłami generowanymi przez Michała.
Jedyny zarzut to to, że zagrali dość krótko (ale intensywnie, chciałoby się zacytować poetę). Szkoda, że Alfah Femmes nie są tak powszechnie znani, jak pozwala im na to prezentowana jakość. Stanowią zupełnie nową jakość w alternatywnej muzyce tanecznej w Polsce, jednocześnie pozostają na wskroś trójmiejscy, głównie za pomocą poczucia humoru i improwizatorskiej sprawności (jeszcze raz brawa dla Tomasza Kopra). Gdybyście mieli kiedyś okazję się zjawić na ich występie, nie wahajcie się. Muzyka dobra zarówno do kontemplacji, jak i na imprezę. A na koncert to już na pewno.
Mateusz Sroczyński
zdjęcie w tle: Bartosz Hervy