Pick me, choose me, love me, czyli „Samiec alfa musi odejść. Dlaczego patriarchat szkodzi wszystkim”
AutorstwaRedakcja UJOT FMna 15 czerwca 2022
Stwierdzenie, że patriarchat jest wszechobecny i wpływa na nasze życie w wielu aspektach, raczej nikogo aktualnie nie zaskakuje – jest to w końcu temat coraz bardziej zgłębiany i analizowany. Chociaż nie jest to nowa kwestia, cały czas pojawiają się próby podjęcia jej z innej, może całkiem niespodziewanej.
Samiec alfa musi odejść. Dlaczego patriarchat szkodzi wszystkim to analiza patriarchalnego społeczeństwa pod kątem tego, jak wpływa na mężczyzn i jak działa na ich niekorzyść. Liz Plank podejmuje się przestudiowania wzorców płynących z toksycznej męskości oraz tego, jak wpływa na zachowanie, postrzeganie świata czy po prostu ich życie. Wskazuje powiązania między patriarchatem i seksizmem a innymi ważnymi społecznie zagadnieniami – rasizmem, ochroną środowiska, kryzysem bezdomności czy homofobią; jak również szeroko pojętą polityką czy też formowaniem się różnych środowisk. Jednocześnie próbuje wprowadzić i wyjaśnić koncepcję „świadomej męskości” oraz pokazać, dlaczego jest potrzebna w obecnych czasach.
Zacznijmy od tego, że – moim zdaniem – książka ta jest spóźniona o dobre kilka lat. Oczywiście, podczas każdej społecznej dyskusji ważne jest, aby rozpatrzyć wszystkie strony i przytaczane przez autorkę przykłady są niewątpliwie prawdą – przecież wciąż docierają do nas, chociażby nowe statystyki dotyczące odsetka samobójstw wśród mężczyzn; toksyczna męskość bez wątpienia czyni ich życie trudniejszym i jej zlikwidowanie mogłoby poprawić ich sytuację. Tylko wydaje mi się, że jesteśmy już na takim etapie rozwoju ruchu feministycznego, że dojrzeliśmy do tego, aby powiedzieć, że jeżeli kiedykolwiek udałoby się zrekonstruować aktualny system, to mężczyźni na tym stracą. Bo chociaż płynące z niego schematy wpływają negatywnie na wszystkich, niezależnie od ich płci, to tylko oni korzystają z patriarchatu w sposób systemowy i zyskują na tym, na czym tracą osoby innej płci.
Autorka w „przewrotny” sposób zauważa, że w ruchu feministycznym zapomina się o mężczyznach i zastanawia się, dlaczego tak jest – „gdzie się podział ruch dla nich”? Odpowiedź brzmi – nigdzie. Pomijając oczywisty fakt, znajdujący się w najprostszej definicji feminizmu, który walczy o równość wszystkich płci (więc jest także ruchem dla mężczyzn) to przecież gdyby nie mężczyźni, feminizm w ogóle nie musiałby powstawać. To nie kobiety postanowiły zbudować świat oparty na męskiej dominacji, bo nikt nie lubi wybierać opresji.
I może nie czepiałabym się tego tak bardzo – w końcu książki poruszające ważne tematy w uproszczony sposób mogą stanowić dobrą podstawę dla kogoś, kto nie do końca orientuje się w sprawie – ale Liz Plank zachowuje się trochę tak, jakby odkrywała przed czytelnikiem niesamowite, nieznane fakty… pisząc o jednym i tym samym. Książka za bardzo skupia się na tym, jak patriarchat wpływa na zachowania mężczyzn (zwłaszcza w związkach), ich pozycję i samopoczucie w społeczeństwie – co oczywiście jest ważne, ale powtarzane wielokrotnie staje się monotonne. Warto mieć trochę wiary w swojego czytelnika i ufać, że zrozumie za pierwszym razem. Oprócz tego pojawiają się wspomniane już przeze mnie próby ukazania powiązań seksizmu, chociażby z kryzysem bezdomności czy homofobią. Słowo klucz: „próby”, bo autorka zazwyczaj podaje jeden przykład, albo, co gorsza, poprzestaje na jednym zdaniu. Pojawiają się tam uproszczenia, które na dłuższą metę są szkodliwe – bo nie można inaczej powiedzieć, chociażby o tym, że autorka nie widzi nic złego w tym, że jej hetero przyjaciółki zaczęły jej zazdrościć, kiedy zaczęła umawiać się z kobietami. Ważniejsze od tego, że nie powinno tak być (bo nie zazdrości się ludziom sytuacji, z której wynika opresja oraz dyskryminacja) jest to, że mężczyźni nie wiedzą, jak zachowywać się w związkach. I wiem, że to nie jest główny temat książki, ale jeżeli zaczyna się jakiś wątek, to warto zrobić to konsekwentnie. Na pewno byłoby to ciekawsze niż czytanie porównań gospodarki Stanów Zjednoczonych do One Direction. Zresztą pozostając przy temacie queerowości w tej książce – bo ku mojemu zaskoczeniu powracał on dość często – autorka wspomina, że „homofobia dotyka także mężczyzn hetero”. Jest to kolejne uproszczenie, które sprowadza się do przedstawienia grupy uprzywilejowanej jako tej pokrzywdzonej. Takie uproszczenia mogą pojawiać się na infografikach na instagramie, a nie w książce, która jednak próbuje mi coś przekazać.
Jedyne rozdziały, w których ukazanie powiązań między patriarchatem a innymi zagadnieniami zostało przedstawione w rzeczywiście ciekawy i wartościowy sposób, to pojawiające się co jakiś czas historie mężczyzn, którzy mimo uprzywilejowania ze względu na płeć, są dyskryminowani na innej płaszczyźnie – na przykład jako osoby z niepełnosprawnością czy osoby transpłciowe. Pojawia się tam wiele ich wypowiedzi odnośnie do tego, jak przez pryzmat swojej historii postrzegają męskość. Szczerze mówiąc, myślę, że pozycja zyskałaby na tym, gdyby składała się głównie z takich historii i autorka nie bała się rozwijać poruszanych w nich tematów – rzeczywiście czytałam je z zaciekawieniem.
Gdyby książka była na nich oparta, zyskałaby również językowo. Chociaż nie mamy do czynienia z pozycją stricte naukową, to jednak spodziewałam się profesjonalnego języka. I w niektórych momentach faktycznie się pojawiał – na przykład podczas przytaczania badań. W innych momentach jednak czułam się, jakbym czytała notatki autorki przed napisaniem książki. Po prostu nie czytało się tego dobrze.
Mimo wszystko nie mogę całkowicie skrytykować tej książki, ponieważ jeżeli ktoś jest całkowicie początkujący na temat feminizmu, to może być ona dobrym wstępem. Na szczęście, mimo swoich wad i szkodliwych uproszczeń, nie usprawiedliwia wynikających z patriarchatu zachowań mężczyzn, a jedynie wskazuje ich źródło. Podoba mi się również wprowadzone przez autorkę pojęcie świadomej męskości oraz tłumaczenie, dlaczego powinna zastąpić tę toksyczną. Szkoda, że skupia się ciągle na tym samym i nie rozwija najciekawszych wątków, które mogłyby rzeczywiście wprowadzić świeże spojrzenie na równościową dyskusję. Tymczasem dostajemy książkę, która jest spóźniona, frustrująca, momentami po prostu nudna i – wybaczcie kolokwializm – z narracją momentami wpadającą w ton „pick me”. Samiec alfa zdecydowanie musi odejść – ale nie całkiem w stylu Liz Plank.
Ola Haberny