Patriarchalne osiedla – „Miasto dla kobiet” Leslie Kern
AutorstwaRedakcja UJOT FMna 24 kwietnia 2023
Czy któraś z Was, drogie czytelniczki, zastanawiała się kiedyś, co to za dziwne uczucie, że w mieście wam czegoś brakuje? Czasami jesteśmy w stanie nazwać tę potrzebę – czyste powietrze, niezawodna komunikacja miejska, lepszy dojazd na uczelnię czy do pracy. Jednak czasami jest to abstrakcyjne poczucie, że czegoś tu brakuje, że czujemy się w mieście niewygodnie, momentami nawet niebezpiecznie. A czy wiecie, że to, czego brakuje większości miast, to kobiety?
Leslie Kern w swojej książce Miasto dla kobiet dowodzi, że plany zabudowy nie były przemyślane z kobietami na względzie. Miłośniczka miast, jak sama siebie opisuje, zamieszkiwała okolice Toronto, Nowego Jorku czy Londynu i wszędzie tam czuła, że przestrzeń miejska nie jest jej w pełni życzliwa. Ta książka to zestaw esejów i pomysłów na to, jak przystosować miasta do aż połowy ludzkości, która często bywa pomijana. Wśród omawianych grup mniejszości mamy np. matki z dziećmi, kobiety queerowe, starsze osoby czy imigrantów, ale tez młode dziewczyny, szukające jeszcze swojej tożsamości na ulicach, w sklepach i restauracjach.
Szczerze mówiąc, do momentu, kiedy przeczytałam tę książkę, nie potrafiłam tak naprawdę nazwać tego problemu. Niby podskórnie czułam, że coś jest nie tak, odzywałam się chętnie w dyskursach dotyczących wykluczenia komunikacyjnego i podświadomie grawitowałam w stronę PRL-owskich osiedli, w których wszędzie blisko, i do sklepu, i na pocztę, i na przystanek. Dopiero w trakcie czytania zorientowałam się, że to nie tylko moje odczucia – miasta projektowane są najczęściej pod „tradycyjnych” mężczyzn – głowy rodziny, które podróżują głównie na trasie praca-dom i to najczęściej samochodem. Miasta nie są przyjazne kobietom, a szczególnie matkom – częściej mniej zmotoryzowanym, mającym na głowie nie tylko pracę, ale i obowiązki domowe, wychowanie dzieci (zawieź-przywieź ze żłobka/przedszkola/szkoły/zajęć dodatkowych), zakupy (często duże, czasami wymagające wstąpienia do kilku sklepów po kolei) i opieka nad innymi członkami rodziny (starsi rodzice czy ciocie). Nawet po tym, jak dzieci już podrosną, nie ma łatwo – wraz z wiekiem mnożą się problemy zdrowotne, często ograniczające mobilność – a tam, gdzie nie przejedzie wózek z dzieckiem, tym bardziej nie zmieści się wózek inwalidzki czy inne urządzenie wspierające poruszanie się w terenie.
Miasto dla kobiet dało mi nie tyle, co nową perspektywę, co nazwało to, co sama czułam – że niektóre miasta faktycznie nie są „dla nas”. Wśród problemów wymienia się tutaj planowanie miasta głównie pod białych, heteroseksualnych mężczyzn, zapominając o takich rzeczach jak podjazdy dla wózków, windy, szerokie drzwi czy słaba komunikacja przedmieść z miastami (coś, o czym niby wiedziałam, ale nigdy się nad tym nie zastanawiałam dłużej!), czy o rzeczach „miękkich”, jak relacje między mieszkańcami, skupiając się jedynie na technologii. Mimo wszystko, to książka wypełniona nadzieją, ponieważ wytykając problemy, wskazuje również sposoby na walkę, na odzyskanie tej przestrzeni, która należy się kobietom na takich samych prawach, jak mężczyznom. Pokazuje, że my, jako kobiety, możemy odzyskać przestrzenie, nie tylko starając się dostać do zarządu miast czy studiując architekturę, ale miasta to również społeczności – nasze przyjaźnie tez budują naszą rzeczywistość. Za każdym razem, kiedy z przyjaciółkami idziecie poszwędać się po mieście, „przejmujecie” jakiś nowy klub czy po prostu siadacie w galerii i przenosicie nowinę o nowym miejscu, tworzycie nowy świat, bezpieczny i otwarty dla innych kobiet. To kobiety muszą stworzyć sobie przestrzeń, ponieważ jak zawsze w przypadku grup marginalizowanych, nikt nie dam nam miejsca za darmo i bez walki. Każde wyjście na kawę z przyjaciółką to już początek dobrej zmiany, każda nowa znajomość to droga ku lepszemu, każda kobieta, która wspiera inną kobietę, już zmienia świat.
Ale miasta możemy podbijać też w pojedynkę – nawet kiedy to straszne. Ile jest wolności w samotnym spacerowaniu przez miasto! Strach często powstrzymuje nas przed miastami, ale czy miasta są serio takie okropne? Mamy siebie, swoją siłę, nasze linie wsparcia w postaci innych kobiet, często nieznanych, które na forach czy w social mediach zostawiają po sobie ślady – byłam tu, przeżyłam, dałam radę. Też tu przyjedź! Miasto to tez przestrzeń do zdobywania obycia kulturowego czy społecznego – protesty, strajki, pikiety, manifestacje – tego wszystkiego i wiele więcej doświadczamy, regularnie przebywając w mieście (ja np. regularnie widuje różne grupy na Placu Wszystkich Świętych). Ta książka to zbiór tych wszystkich spojrzeń na miasta – tak sprzecznych i tak zgodnych jednocześnie. Jak bardzo można kochać i podziwiać to, co nas nienawidzi? Jak można patrzeć się z miłością na coś, co nas tak przeraża? Dla mnie miasta są trochę jak ocean – przerażające i piękne zarazem.
Jest to również niezwykła historia feminizmu, a dokładniej geografii feministycznej, nieznanej nauki, która służy nam do rozumienia zależności i poprawy jakości życia. W książce mamy przytoczone niezliczone naukowczynie i osoby naukowe, które zajmują się feminizmem, urbanistyką czy gender, ale też wspomnienia samej autorki i jej przyjaciółek i znajomych – przecież miasto to nie tylko nauka i teoria, ale tez praktyka! W słowach autorki sama znajduję podobieństwa do moich własnych przyjaźni i podbojów przestrzeni miejskiej – nawet jeżeli robiłam to nieświadomie, po prostu żyjąc i kochając w mieście. Przewijają się również wątki mniejszości etnicznych, narodowościowych i seksualnych oraz poruszana jest tematyka ageizmu i tego, jak te inne marginalizowane grupy radzą sobie w nieprzyjaznych im miastach.
Uważam, że to książka dla ludzi, którzy mają w sobie potrzebę zmieniania świata i potrzebują wskazania, w którą stronę należy iść. To historia o tym, jak nie tylko należy planować przestrzenie miejskie na przyszłość, ale też jak odzyskiwać je dla siebie – jak porozumiewać się pocztą pantoflową, jak budować relacje i przyjaźnie, jak wspólnie się poznawać i wspierać w nieprzyjaznej architekturze. To przypomnienie, jak bardzo liczy się wspólnota. To swoisty podręcznik tego, jak zauważać problemy i je rozwiązywać – jak zauważyć mniejszości i jak ich nie zagłuszać, gdy wołają o pomoc (imigranci, POC, mniejszości seksualne i płciowe i wiele, wiele innych). To też szczególnie ważna pozycja dla miłośniczek i miłośniczek miast, takich jak autorka i jak ja sama. Uczy kochać miasta i jak wymagać tej miłości w zamian. A ja bardzo chcę, by Kraków i inne miasta na świecie kochały mnie tak, jak ja kocham je.
Nana Asante