Oto słowo pańskie i pański punkt widzenia
AutorstwaRedakcja UJOT FMna 1 września 2020
Jakiś czas temu zaczęłam spisywać historie ze swojej młodości. Wszystko to z myślą o potencjalnych wnukach, które z pewnością głodne będą opowieści z legendarnego roku 2020. Zrelacjonowałam już wiec Prezydenta Andrzeja Dudy, więc teraz czas na wydarzenia nieco mniej istotne, aczkolwiek nadal ciekawe.
Dziś przedstawiam relację z marszu równości, który odbył się w Krakowie w ubiegłą sobotę.
Jak to z tym wariactwem do dzieci?! – potępia mnie emerytowana sąsiadka. Spokojnie, moim wnukom dane będzie żyć w czasach, kiedy te „wariactwa” już dla każdego sąsiada będą czymś zupełnie normalnym (przynamniej taką mam nadzieję).
Pisząc o marszu równości, nie mogę nie wspomnieć o innych zgromadzeniach okupujących krakowski Rynek w tym samym czasie. A było ich sporo…
- Grupa modlitewna odmawiająca różaniec;
- Inna grupa modlitewna, która jednak się nie modliła, tylko odgrywała jakieś spektakle z Jezusem w roli głównej;
- Przedstawiciele tej organizacji od naszych ulubionych ciężarówek głoszących, że geje to pedofile;
- Krakowianie sączący w błogim spokoju piwo i kawusię w restauracyjnych ogródkach;
- Kordony polskiej policji uzbrojonej w gumowe pałki;
- I w końcu, także uzbrojeni (głównie kompleksy i poczucie niższości), nacjonaliści.
Do tego należałoby dodać wszystkich sprzedawców obwarzanków i kolorowych balonów z helem, jednak ci nie będą odgrywać w mojej historii istotniejszej roli i zrobią nam tylko dodatkowy bałagan. Chociaż pożegnajcie się i tym względnym uporządkowaniem spraw – w sobotę, 29 sierpnia, na krakowskim Rynku panował chaos.
Miłość! Równość! Tolerancja! – tłum dzierżący w rękach kolorowe plakaty wykrzykuje hasła rodem z rewolucji francuskiej, tylko na ich flagach jest więcej pasów.
Miłość zawsze wygra z nienawiścią!– płaczliwym tonem zawodzi dziewczyna o fioletowych włosach, jej postulatom towarzyszą głośne uderzenia w bębny, które rozchodzą się rytmicznie po całej płycie Rynku. Zagrzewają do walki nie tylko uczestników marszu.
RYNEK KRAKOWSKI NIGDY NIE BĘDZIE GEJOWSKI! CHŁOPAK DZIEWCZYNA NORMALNA RODZINA! PRECZ STĄD ZBOCZEŃCY! – tłum nacjonalistów rozpoczyna swój pochód wokół płyty Rynku. Przed nimi – wóz policyjny. Za nimi – rodziny z dziećmi dumnie powtarzające frazy na melodię kibicowskich przyśpiewek.
PRECZ STĄD ZBOCZEŃCY! – podchwytuje i emerytka niosąca w pochodzie krzyż z kolędy. Proszę na niego uważać, przyda się jeszcze podczas wizyty księdza. – CHŁOPAK DZIEWCZYNA NORMALNA RODZINA!
Jezus nie bierze udziału w tej drodze krzyżowej. Jezus tańczy pod pomnikiem Mickiewicza, bo już wcześniej wzywał do nawrócenia. Naprzeciwko ojciec rodziny kończy przeżuwać kotleta. Zaraz weźmie się za surówkę.
Geje adoptują dzieci po to żeby je molestować – informuje zmechanizowany głos z ciężarówki.
Halo! Ale proszę śpiewać hymn do Maryi! Jak można przyjść tu i nie śpiewać?! – atakuje mnie pani z grupy różańcowej – Wstyd! Wstyd! – wytyka mnie palcem i gdyby tylko miała parasolkę z pewnością bym nią oberwała. Ale niestety, potop jeszcze nie nadszedł…
Jezus przestaje tańczyć, żeby odczytać fragment Pisma Świętego. Na tęczowym plakacie widnieje cytat z Ewangelii wg św. Mateusza. Cały Rynek czyta Pismo Święte (chociaż może czyta to za duże słowo, ale z pewnością chętnie się na nie powołuje). Każdy znajdzie w nim coś stosownego, co można skierować przeciwko „tej drugiej” manifestacji. Na krakowskim Rynku króluje Biblia i, gdybym znalazła się tu przypadkowo, pomyślałabym, że to festiwal Pisma Świętego.
Ale temu miejscu daleko jest do świętości.
Przedstawiciele organizacji nacjonalistycznych ustawiają się w półkole. Przed nimi szereg policjantów w ciężkim obuwiu stoi nieruchomo, w gotowości. Za nimi plakat „Wolność słowa dla nacjonalistów”, z upływem czasu pozbawiony kolorów. Przed nimi ja – mój czas stanął na ten moment w miejscu.
ZBOCZEŃCY! ZBOCZEŃCY! ZBOCZEŃCY!
Rytmiczne krzyki nienawistnie wpijają się we mnie. Tłum ludzi, który jest tu po to, żeby nienawidzić i ja, która ich nienawiść czuję całą sobą.
ZBOCZEŃCY! – oni to krzyczą do mnie.
ZBOCZEŃCY! – oni na mnie patrzą i, gdyby mogli, zabiliby mnie.
ZBOCZEŃCY! – mężczyzna z napisem „Bóg, Honor, Ojczyna” na plecach bierze na ręce swojego synka, który przyłącza się do skandowania.
I chociaż z ich ust padało więcej słów (których tu nie zacytuję) to ten jeden, choć niewulgarny, wyraz dotknął mnie najmocniej. A przecież nie skandowałam z kolorowym plakatem w ręce, nie podnosiłam 6-barwnej flagi…
To nie jest Bruksela – przypomina mi się jedno z ich haseł.
To faktycznie nie jest Bruksela. To Kraków, to Polska – kraj ludzi nieempatycznych, zapatrzonych w siebie i swoje osobiste, spersonalizowane pismo święte. Ono każdemu mówi co innego, według jego indywidualnych potrzeb. I każdy chętnie głosi tę swoją jedyną prawdę, zgodnie z zasadą wolności słowa.
Jest jednak zasadnicza różnica między wolnością słowa a szerzeniem mowy nienawiści. Czym innym jest głoszenie ważnych dla siebie postulatów, czym innym jest walka o swoje prawa czy nawet publiczne okazywanie bezsilności, a czym innym wzywanie do nienawiści pod eskortą polskiej policji.
I to ostatnie nigdy nie powinno mieć miejsca, kochane dzieci.
Tekst: Gabriela Gryc