Właśnie gramy

Tytuł

Wykonawca


Okiem Syguły. Assassin’s Creed: Valhalla – pierwsze wrażenia

Autorstwana 12 listopada 2020

Jako wieloletni fan serii, na najnowszą odsłonę popularnego „Asasyna” oczywiście czekałem. Przyznam jednak szczerze, że z niewielkim entuzjazmem. A to wszystko przez kaca po poprzedniej odsłonie – Odyssey. Grecka przygoda była nudna, powtarzalna, pełna grindu. Do tego niewiele miała ona wspólnego z serią. Mało było tu motywów charakterystycznych dla marki. Zawiódł nawet wątek Pierwszej Cywilizacji, który był tak mocno reklamowany. Rozczarowywała ona także sposobem prowadzenia fabuły. Nie przedłużając jednak o poprzedniczce…

Okiem Syguły. Assassin's Creed: Valhalla

Valhalla, przygoda w epoce wikingów, która zadebiutowała na rynku 10 listopada, bardzo pozytywnie mnie zaskoczyła. Nie będzie to jednak recenzja, tylko pierwsze wrażenia po kilkunastu godzinach zabawy z grą Ubisoftu. Na pełne ocenienie najnowszego „Asasyna” przyjdzie jeszcze pora. Za jakieś sto godzin. Ale…

Już teraz czuję, że będzie to kawał świetnej zabawy! Zaczynając od fabuły – wcielamy się tutaj w Eivora (możemy wybrać płeć postaci), którego poznajemy już na etapie dzieciństwa. Pojawia się motyw zemsty. Niby sztampa, ale będąca tak naprawdę tylko zarysowaniem dalszych wydarzeń. Bo mścimy się za morderstwo na rodzicach, bardzo szybko. To wszystko składa się na tzn. prolog w Norwegii. Poznajemy w nim postaci, uczymy się mechanik, zachwycamy grafiką. Tu wszystko jest na swoim miejscu. Fabuła skleja się z motywacjami postaci i zachowaniem w misjach pobocznych.

Przykład – gdy dopływamy później do Anglii, mamy za zadanie znaleźć sojusznika dla klanu. Czas więc na eksplorację, po drodze na kilka zadań, bardziej przypominających Wiedźmina 3, czy Red Dead Redemption 2, aniżeli źle opowiedziane Odyssey. Tu każda fabularna rzecz tłumaczy prowadzenie rozgrywki. Czas ulepszyć świeżo założoną wioskę w Brytanii? Okej, ale przyda się najazd na kościół chrześcijański. Ta poboczna mechanika szybko staje się naturalnym czynnikiem budującym narrację.

To zdecydowanie najlepiej opowiedziana „rpgowa” odsłona serii. Skoro już jesteśmy przy gatunkowości – ta też została poprawiona. Mechaniki rolplejowe (wybory w dialogach, statystyki itd.) – sprawiają dużo bardziej naturalne. Jednocześnie są one dalej podporą rozgrywki. Przykład – zniknęły tradycyjne levele postaci, teraz pojawiają się tzw. punkty mocy. W ogóle restrykcyjność rolpleja nieco zmalała. Posiadając ukryte ostrze, możemy zabić każdą postać – bez względu na poziom. Miło? Miło! W Origins i Odyssey do szewskiej pasji doprowadzała mnie mechanika leveli przeciwników. Tu oczywiście w pewnym sensie dalej tak jest, ale znacznie bardziej naturalnie.

Wracając do fabuły – postacie są wyraziste, wybory w końcu sensowne, a sam plot bardzo interesujący. Wrażenie robią także dialogi i reżyseria rozmów. Ani na moment nie czułem tu znużenia. Także podczas walk. Starcia są brutalne, toporem macha się bardzo przyjemnie (powróciły też tarcze), a łuk działa znacznie bardziej sensownie.

No właśnie. Skradanie. Bo tu też można je wykorzystać. Jest bardzo fajnie zrobione i daje dużo przyjemności z zabawy. Mechaniki walki wspierają takie misje, jak wspomniane wcześniej najazdy – tutaj, na wezwanie naszego rogu, stawia się nasza dzielna ekipa. Prosto z łodzi. Pływanie powraca, i dalej jest satysfakcjonujące, choć na szczęście nie tak częste jak w Odyssey.

Jeśli idzie o środki transportu – a konkretniej konie – mają one ciężar, masę, poruszają się najlepiej z całej serii. Czuć tu troszkę inspirację Red Dead Redemption 2. To samo przy niektórych misjach pobocznych. Wiecie, jedziecie, a tu nagle napotyka nas coś ciekawego. Najbardziej kupił mnie mnich, proszący o pomoc ze skrzynką jabłek na przyklasztorny alkohol.

Oprawa audiowizualna – to kolejny mocny punkt gry. Soundtrack jest jednym z najlepszych w serii ever, a grafika – oszałamiająca. Słodzę tak i tylko słodzę, gra jednak nie jest idealna.

Jest pewien poważny, i to bardzo, problem. Strona techniczna. Problem ten widoczny jest zwłaszcza na „starej generacji” konsolach. Na moim Xbox One S widać spore przycinki, spadki klatek. To jednak nic w porównaniu do bugów. Raz zniknęły mi skrypty, nadpisało wszystkie autosave, i gdyby nie ręczny zapis prawie godzinę wcześniej – postęp zabawy byłby do kosza. Raz zniknęła mi możliwość interakcji. Raz autonawigacja łódki; zaczynając najazd, wywinęła mi fikołka i utopiła całą załogę. Do tego z dziesięć razy gra mi się zawiesiła. Jest źle. O ile liczba klatek może być lepsza na Xbox Series X i PlayStation 5, tak bugi – muszą zostać naprawione.

Jeśli tylko tak się stanie do czasu finalnej recenzji, to mocny kandydat do oceny 9.5/10. Na ten moment musiałbym ją jednak sporo obniżyć. Co najmniej o jeden stopień. Ubisoft – wierzę w Wasze umiejętności, poprawcie błędy techniczne, bo poza tym – to jedna z najlepszych odsłon Assasin’s Creed! Po marnym Odyssey, miód na me serce.

Radosław Syguła

Audycje:
Kulturalnie przez gry
TAK BYŁO
Młodzi zakochani


Ta strona wykorzystuje pliki cookies. Do jej poprawnego działania wymagana jest akceptacja. Polityka cookies

The cookie settings on this website are set to "allow cookies" to give you the best browsing experience possible. If you continue to use this website without changing your cookie settings or you click "Accept" below then you are consenting to this.

Close