Mitologia nigdy nie była tak brzydka, czyli recenzja Blood of Zeus
AutorstwaRedakcja UJOT FMna 14 listopada 2020
Gdy się dowiedziałem o samym koncepcie Blood of Zeus, byłem zaintrygowany. Wyłóżmy sprawy jasno: pomimo iż w ostatnich latach przechodzimy istną rewolucję serialów animowanych dla dorosłych, to jednak w głowie przeciętnego widza gatunek animation for adult jest nierozerwalnie połączony z dosadną, wulgarną komedią. Właśnie dlatego Blood of Zeus, mający być po prostu retellingiem mitów greckich z odpowiednią ilością brutalności oraz krwi, wydawał mi się dobrym zwiastunem rozwoju gatunku i czymś wręcz świeżym. Podsumowując – czekałem. Jednak czy było warto? Odpowiedź krótka: Nie. Odpowiedź długa: poniżej.
Najnowszy serial animowany na Netflixie opowiada nam historie Herona, który podczas ataku demonów na swoją wioskę dowiaduje się, że jest synem Zeusa – półbogiem. Zostaje on wplątany w sieć intryg mieszkańców Olimpu i będzie musiał się mierzyć zarówno z boginią Herą, jak i tajemniczym demonem Serafimem.
Fabuła jest prosta jak budowa cepa, przewidywalna i sztampowa, ale ma w swojej naiwności jakiś urok. Problem mam chyba największy w tym, że autorzy, prezentując nam historię „od zera do bohatera”, za dużo czasu poświęcili na ukazanie, jak bardzo nasz Heron jest zero, a za mało, jak się w herosa przeistacza. Tak naprawdę nasz protagonista jest też sam w sobie nudną postacią. Ciężko mi wręcz wymienić jakiekolwiek jego cechy charakteru, jest on bowiem w swojej esencji stereotypowym bohaterem tego typu historii.
Na szczęście twórcy postanowili opowiadać historię z różnych perspektyw. Miejscami sprawia to, że niektóre wątki nie mogą wybrzmieć w pełni, ale mimo wszystko dzięki temu odpoczywamy od Herona, na przykład obserwując jego antagonistę: Serafima. Serafim to tak naprawdę obwiniający cały świat za swoje krzywdy (w czym ma trochę racji) edgelord, który mówi zmodulowanym głosem. Postać mocno cierpi przez to, jak jest prowadzona. Twórcy wydają się ignorować jej wszelki rozwój charakterologiczny, który prowadzony jest tak, by przypadkiem nie stworzyć zbyt skomplikowanej i złożonej postaci. Jednakże skłamałbym gdybym powiedział, że ten karykaturalnie mroczny bohater nie wzbudził we mnie sympatii. Bo wzbudził.
Trzecim wątkiem, jaki jest nam dane obserwować i chyba jedyny powód, który mógłby sprawić, bym komuś Blood of Zeus mógł polecić, to historia Zeusa i całego panteonu bogów Olimpu. Przede wszystkim czuć tu dużą wierność obrazom, które wbił mi do głowy Parandowski. Zeus jest arogantem, który obok zdradzania żony myśli mimo wszystko o interesie Olimpu. Hera jest zdolna do wszystkiego w imię obrony swojego honoru, a Hades spokojnie siedzi sobie w podziemiu i nie robi się z niego złoczyńcy tylko dlatego, że rządzi zaświatami (tak Disney, patrzę w twoją stronę). Bogowie też dają radę jako bohater zbiorowy, czuć od nich majestat a jednocześnie frywolność i to, że większość swego życia spędzają na rozrywkach. Dodatkowo to jedyny wątek, gdzie widać jakiekolwiek zniuansowanie, bo jednocześnie rozumiemy Zeusa, chroniącego swojego syna i Herę, która czuje się skrzywdzona przez zdradzającego ją męża. Jedyne co mi tu przeszkadzało to brak wyraźnego rozwiązania. Czuć, iż w tym przypadku historia zostaje ucięta.
Gdy powiedziałem już kilka ciepłych słów o Blood of Zeus, mogę teraz z czystym sumieniem przejść do największej wady tej produkcji, mianowicie tego, że jest to naprawdę brzydka seria. Nie chodzi mi o samą kreskę i design postaci, bo zwłaszcza bogowie wyglądają niesamowicie. Największy mam problem z animacją. Zdarza się bowiem, iż w pewnych momentach ilość klatek na sekundę wynosi na oko 3-4 i nie nie jest to hiperbola, postacie (zwłaszcza na dalszym planie) wyglądają jak prezentowane w PowerPoincie. Widziałem animacje poklatkowe z płynniejszym ruchem. Będąc uczciwym, w kluczowych walkach klatki trzymają poziom, jednak to za mało, by zmyć posmak zostawiony przez inne sceny.
Na zakończenie chciałem jeszcze poruszyć kwestie tego, iż oceniam tę serię jako animację zachodnią. Bo tym ona jest, studio produkujące Blood of Zeus znajduje się w Teksasie. Piszę o tym dlatego, że przed każdym odcinkiem dostajemy informację, iż serial ten to anime. Teoretycznie nie jest to kłamstwem, bo anime to po prostu słowo animacja po japońsku, ale przyjęło się, żeby tym mianem określać tylko produkcje animowane pochodzące z ojczyzny ramenu (temat ten jest trochę bardziej skomplikowany, ale to przy innej okazji).
To jest właśnie Blood of Zeus – projekt, w który nie wierzyli chyba nawet jego twórcy. Po premierze, jak szybko się pojawił na liście top 10 od Netflixa, tak szybko z tamtąd zniknął. Prawdopodobnie zaprojektowany jako zapychacz biblioteki oraz przynęta dla fanów anime szukających legalnych źródeł. Mógłbym powiedzieć, że jestem zły, że spędziłem osiem odcinków na śledzeniu historii, której zakończenia domyśliłem się na czołówce pierwszego epizodu, ale chyba jest mi po prostu przykro, bo podstawy są dobre. No, ale wyszło jak wyszło.
Ocena: Smutny Helios na 10
Stankiewicz Szymon
Audycje:
ReAnimowany
Nagi Lunch (zawieszony)