Właśnie gramy

Tytuł

Wykonawca


Lech Poznań Mistrzem Polski! Podsumowanie 33. kolejki ekstraklasy

Autorstwana 18 maja 2022

Bieżący sezon to jeden z najciekawszych, najbardziej wyrównanych oraz jednocześnie sprawiedliwych w historii ekstraklasy. Dlatego właśnie, by nie było fanom polskiej piłki zbyt dobrze, jest on również jednym z nielicznych, w którym wszystko jest już w zasadzie jasne na kolejkę przed końcem. Trzydziesta czwarta seria spotkań będzie dniem koneserów, naprawdę oddanych kibiców i ludzi, którzy nie będą mieli kompletnie nic do roboty. Bo znamy już Mistrza, został nim Lech. W pucharach zagrają Raków, Pogoń i Lechia. Spadają natomiast Górnik Łęczna, Termalica Bruk-Bet Nieciecza i Wisła Kraków. Jedyne na co można liczyć, to roszady w środku tabeli i w konsekwencji minimalna różnica przy rozdziale pieniędzy z praw telewizyjnych na koniec sezonu i ewentualna wymiana pomiędzy Rakowem i Pogonią na drugiej i trzeciej pozycji.

*****

Mistrzostwo kraju Lech przypieczętował w derbach Poznania, które z powodów powszechnie znanych były rozgrywane w Grodzisku Wielkopolskim, gdzie rolę gospodarza pełniła oczywiście Warta Poznań. Warta nie grała już o nic, ale jakiekolwiek odpuszczenie rywalowi zza miedzy wiązałoby się z zarzutami o kolesiostwo, brak sportowego ducha czy też po prostu o ulubione wyjaśnienie piłkarskich laików postawionych wobec magii tego sportu, czyli o korupcję.

Na początku meczu pożegnano odchodzącego na sportową emeryturę Łukasza Trałkę. Co tu dużo mówić; legenda Lecha, kapitan Warty, jeden z najbardziej rozpoznawalnych piłkarzy w historii ekstraklasy i znakomity defensywny pomocnik. 431 występów w najwyższej polskiej klasie rozgrywkowej, w której zadebiutował jeszcze w 2004 roku. Szpaler zrobiony przez zawodników i pamiątkowe koszulki od prezesów to minimum, jakie można było zrobić, by docenić osobę tak zasłużoną dla rodzimego futbolu. Na zawsze symbolem derbów Poznania pozostanie rymowanka: „Wszędzie na derbach niezła rozwałka, a u nas rogale i Łukasz Trałka”.

Pomimo różnicy jakości pomiędzy obiema drużynami to właśnie zielona część Poznania weszła w mecz lepiej. Na palcach jednej ręki można policzyć podania wymienione między zawodnikami Lecha w ciągu pierwszych 8 minut. Warta spokojnie rozgrywała piłkę, wysoko pressowała Kolejarza i całkowicie zdominowała początek spotkania. Zapowiadało się ciężko, przez chwilę kibicom Lecha musiała przez głowę przejść myśl, że, pomimo dwóch punktów przewagi nad Rakowem, to mistrzostwo jest o wiele dalej niż wydaje się na papierze.

Szczególnie musieli tak pomyśleć w 8. minucie, kiedy to spóźniony van der Hart rzucił się pod nogi Corryna i sprokurował karnego. Jedenastkę bez większych problemów wykorzystał Michał Kopczyński niezbyt mocnym, ale za to dokładnym strzałem wewnętrzną częścią stopy w prawy dolny róg bramki. Cała Częstochowa uśmiechnęła się nieznacznie.

To nieco ocuciło Lecha i mecz stał się bardziej wyrównany. W końcu pojawiły się luki w defensywie Warty. Blisko szczęścia był Kamiński, który po klepce z Amaralem wszedł w 20. minucie w pole karne, ale trafił w boczną siatkę. To czego nie udało się młodzieżowcowi, zrobił niezastąpiony w tym sezonie Amaral w dwie minuty później. Najpierw Szczepański źle podał piłkę do Kopczyńskiego, który nie zdołał jej przyjąć. Ta potoczyła się w okolice 18. metra, gdzie dopadł do niej Portugalczyk i uderzył bez przyjmowania w lewy górny róg. Piłka jeszcze odbiła się po drodze od słupka i wpadła do siatki.

Bramka napędziła Lecha jeszcze bardziej i od 22. minuty to Kolejarz zaczął na dobre kontrolować spotkanie. Warcie pomysłu na dominacje starczyło tylko na 8 minut, ale to wcale nie oznaczało, że przez szeregi gospodarzy można się łatwo przedrzeć. Niemalże do końca pierwszej połowy Lech walił głową w mur.

W 48. minucie, ostatniej doliczonego czasu, przyszło jednak do Lecha trochę szczęścia. Po zbiórce z rzutu rożnego piłkę w pole karne wstrzelił Rebocho, a tuż przed bramką trącił ją jeszcze Ishak. Kapitan Lecha wyprowadził Kolejarza na prowadzenie bramką do szatni.

Pierwsza połowa nie porywała jakoś specjalnie, ale przynajmniej miała gole i trochę zwrotów akcji. W drugiej tego zabrakło. Gra była wyrównana, ale żadna drużyna nie stworzyła sobie dobrej sytuacji. Widać było, że Lech nie chciał ryzykować i skupiał się na obronie wyniku, a Warcie brakowało jakości by przechylić szalę. Gdyby nie fajerwerki techniczne Pavlovetsa i Papeau, to nie zapamiętałbym z drugich czterdziestu pięciu minut kompletnie niczego.

Dwie i pół godziny później Kacper Chodyna – wychowanek Lecha – wykorzystał karnego w doliczonym czasie gry przeciwko Rakowowi Częstochowa. Zapewnił w ten sposób utrzymanie Miedziowym oraz wyeliminował Częstochowian z wyścigu o pierwsze miejsce. Lech Poznań został Mistrzem Polski. Po raz pierwszy od 2015 to właśnie Kolejarz podnosi tytuł. Droga do tego momentu była pełna zakrętów, błędów i sytuacji stresowych, ale koniec końców udało się. Czy zasłużenie? Oczywiście – wysoka średnia punktowa, przyzwoita organizacja, dobry trener, szeroki skład i ładna dla oka gra. Trzeba teraz trzymać kciuki za jak najlepszy występ w przyszłorocznych eliminacjach do Ligi Mistrzów, bo potrzebujemy tych punktów UEFA. Oby wyścig po mistrzostwo był równie ciekawy w następnym sezonie jak w tym. No i może, żeby jeszcze trwał do ostatniej kolejki, bo teraz nie ma po co włączać multiligi w sobotę.

*****

Dużo więcej oczu zwróciło się jednak w tej kolejce na Kraków niż na Grodzisk Wielkopolski. Zanim jednak przejdę do tego, co działo się w zawsze przybywający zbyt szybko niedzielny wieczór, spojrzę jeszcze na wydarzenia piątkowe.

Właśnie w piątek 33. kolejkę spotkań rozpoczął mecz Cracovii, która dała prawdziwy koncert przy Kałuży przeciwko Wiśle Płock. Nafciarze są ostatnio bez formy, ale nie zmienia to faktu, że wciąż stanowią drużynę, która walczy o górną połowę tabeli Ekstraklasy. Na krakowskie boisko jednak jakby wyszli rezerwami i to takimi, których zawodnicy czują, że nie mają żadnych szans na przebicie się do pierwszej drużyny.

Pasy zagrały znakomity mecz. Pomimo przeciętnej dyspozycji van Amersfoorta czy Rivaldinho, to reszta drużyny, a szczególnie skrzydła i wahadła, pociągnęły Cracovię do zwycięstwa 3:0. Dublet zaliczył Pestka, bardzo ładną bramkę z dystansu zdobył w drugiej połowie Rasmussen. Mogło się skończyć o wiele wyższym zwycięstwem, ale Cracovii zabrakło skuteczności, za co Wiślacy z Płocka powinni być wdzięczni. Powrót do domu z trzema golami na plecach nie wygląda aż tak źle w tym momencie sezonu, w porównaniu z tym, jak zmasakrować mogły ich Pasy, gdyby miały skutecznego napastnika i van Amersfoorta w formie.

Dlaczego o tym piszę w wywodzie, który, jak można się domyśleć, powinien dotyczyć Wisły? Po co ten wstęp? Bo przecież nie po to, by posypać sól na rany kibiców Białej Gwiazdy; nie kopie się leżącego.

Wyszedłem od Cracovii i jej meczu z Wisłą Płock by zwrócić uwagę na to, jak dobrze ten zespół podniósł się po upadku projektu, który od kilku lat powstawał pod wodzą Michała Probierza. Przyniósł on bowiem tylko jeden puchar, sporo metaforycznych siwych włosów na głowie trenera i mocno rozbitą drużynę. W końcu trzeba było złożyć broń i Cracovia zaczęła w zasadzie od prawie zerowego pułapu, ale przetrwała.

Zarządzanie w Cracovii nie jest wybitne, ale należy pamiętać o tym, że po upadku kilkuletniego projektu, klub ten jest w stanie bez większych problemów zająć miejsce w górnej połowie tabeli, być groźnym dla pretendentów do mistrzostwa i wyciągnąć z ławki czy bocznego toru grupę zawodników, którzy są w stanie pociągnąć drużynę.

Teraz spójrzmy na Wisłę, która w niedzielny wieczór zmarnowała dwubramkowe prowadzenie z Radomiakiem i ostatecznie uległa 4:2, tym samym oficjalnie spadając z ligi.

Cztery ostatnie projekty za okresu nowego właścicielstwa (Skowronek i młodzi, Hyballa i nowa myśl zachodniej trenerki, Gula i zaciąg czechosłowacki, aż wreszcie Brzęczek) były beznadziejnymi klęskami na całej linii. Nie byli tu winni jedynie trenerzy. Winę ponoszą wszyscy z klubem związani, wliczając w to nowych właścicieli, którym należy się chwała za uratowanie klubu, ale nie można z pobłażaniem patrzeć na to, jak przez złe decyzje i błędy doprowadzili Białą Gwiazdę do spadku. Brzęczkowi, który zaliczył spektakularną porażkę, nie pomogli zawodnicy. Ciężko grać w Ekstraklasie, kiedy 90% składu nie dojeżdża poziomem, a najmocniejsi zawodnicy są sprzedawani w zimowym okienku, bez pomysłu na wzmocnienia. Do tego wciąż żywe echo czasów Miśka i Sarapaty, które jest, wprawdzie mizernym, ale jednak usprawiedliwieniem.

Wisła Kraków spada, Cracovia przebuduje się i za rok pewnie powalczy o puchary. Jest to bardzo jaskrawe podkreślenie różnicy, jaka powstała pomiędzy najstarszymi klubami z Krakowa, ale być może zadziała otrzeźwiająco, bo choć, eufemizując, nie jestem sympatykiem Białej Gwiazdy, to będzie mi brakowało Świętej Wojny w Ekstraklasie. Patrząc jednak na obecną grę Wisły, może to i lepiej, że jej przez jakiś czas nie zobaczymy.

*****

Jagiellonia Białystok zremisowała 2:2 z Legią Warszawa.

Piast Gliwice pokonał na wyjeździe Termalicę 0:1 i przekreślił w ten sposób szansę Słoników na utrzymanie.

Stal Mielec zremisowała 1:1 ze Śląskiem Wrocław. Podział punktów dał obu drużynom bezpieczną pozycję na kolejkę przed końcem. Remisem, tym razem bezbramkowym, zakończył się mecz Lechii Gdańsk z Pogonią Szczecin.

Górnik Zabrze odwrócił losy meczu ze swoim imiennikiem z Łęcznej i pomimo dwubramkowego prowadzenie drużyny z Lubelszczyzny, ostatecznie zwyciężył 4:2. Ostatni występ w tym sezonie zaliczył Lukas Podolski, zawieszony w 34 kolejce. Poldi uświetnił ten mecz golem, kto wie czy nie ostatnim w karierze, gdyż wciąż nic nie wiadomo na temat jego dyspozycji w przyszłym sezonie.

Jan Woch

Oznaczono, jako

Ta strona wykorzystuje pliki cookies. Do jej poprawnego działania wymagana jest akceptacja. Polityka cookies

The cookie settings on this website are set to "allow cookies" to give you the best browsing experience possible. If you continue to use this website without changing your cookie settings or you click "Accept" below then you are consenting to this.

Close