Krakowskie safari*
AutorstwaRedakcja UJOT FMna 1 czerwca 2020
Sześć butelek w zgrzewce najtańszej oranżady o smaku landrynkowym to sześć złotych. Łyżki, kasety VHS, radia, złote ramy. Dalej koń na biegunach, zegar z kukułką, doniczki, płótna. Zaczyna się już w nocy, nawet przed czwartą nad ranem. Po dwunastej nie ma po nich śladu.
– Muszę to wszystko w końcu wypierdolić! – staruszek z brodą, siedząc na ledwo zipiącym krześle polowym. Za nim malowane krajobrazy, portrety. Wśród nich Witkacy w ciemno-złotej ramie.
– Zagadają cię i już, bach, nie ma! Będę musiał zainwestować w jakiś sejf – mężczyzna, na oko pięćdziesiąt parę lat, na stole albumy z Kopernikiem, Wyspiańskim, Skłodowską-Curie na dwudziestu tysiącach złotych.
– Widziałeś? W końcu się za nich wzięli! Niech zrobią z nimi w końcu porządek. Dość już pedofilii w kościele. – tu sytuacja jest podobna, chociaż na stole Piłsudski i Hitler.
Godzina 9 rano. Na każdym centymetrze sześciennym stoją ludzie. Emeryci, kupujący rogaliki i krówki 5 złotych za 500 gram. Para studentek wertujących tomiki poezji Szymborskiej. Za rogiem kobiety z dziećmi, kupujące karty z Euro 2012. W niedzielne poranki krakowska Hala Targowa zmienia się o 180 stopni. W miejscu, w którym „w normalnych okolicznościach” wieczorami stoją dziesiątki po pieczoną kiełbasę z furgonetki, rozpoczyna się istny szał. Rozpoczyna się coniedzielny targ staroci.
Ludzie krążą wokół stert pudeł ze starymi magazynami, płytami, monetami. Są też stare meble, porcelana, zabawki z Kinder Niespodzianek. W rozdartych kartonach porozrzucane są pocztówki. Na większości z nich te same nazwiska i adresy. Jedyny ślad po ich nadawcach to fakt, że M.J wybrała się po obiedzie z Krzysiem w Błędne Skały. Na górze widnieje data:
14 sierpnia 1969.
Rzekomo 300 osób posiada tu stałą rezerwację miejsca. Podczas paru godzin przez plac targowy przenikają się setki osób. Sprzedający zwracają się do siebie po imieniu, jakby znali się już szmat czasu. Na klientów zazwyczaj nie zwracają uwagi.
Wyjątek stanowi na oko sześćdziesiąt letni mężczyzna w kraciastej koszuli, siwych włosach
i okrągłych okularach.
– Co Pani czyta? – zwraca się do mnie. Jako jedyny z trzystu odzywa się pierwszy.
Pokazuje mi wszystko co ma. Na ogromnym, drewnianym stole rozłożonych jest setka książek – od serii Zmierzch, przez Anię z Zielonego Wzgórza po poradniki psychologiczne.
– Skąd Pan ma tyle książek? – pytam ze zdumieniem.
– Oj, kochana! One wszystkie są moje, kiedyś uwielbiałem czytać.
– To dlaczego się Pan ich pozbywa?
– Muszę. Wszystkie już przeczytałem, niektóre nawet kilkanaście razy. Teraz niech służą komuś innemu.
Staruszek to Pan Kazimierz, pochodzi z Krakowa (co pewnie mogą zdradzić książki leżące na jego stoisku). Ma 67 lat i swoje własne stoisko. Od kilku lat wystawia się z nim na Hali Targowej, co niedzielę.
Jest godzina 10. Już kilka godzin po rozpoczęciu pchlego targu. Kupuję od niego reportaż Kapuścińskiego, dokładnie za 8 złotych. Nie ma jak wydać z dwudziestozłotowego banknotu.
Stare odtwarzacze CD, (nie)działające radia, ogromne zegary z kukułką.
Zbliża się godzina 12. Wszystkie kartony idą w ruch – rzucone do samochodów, wózków, walizek. Na przystanku 10 metrów obok stoją ludzie z pełnymi rękoma, po tramwajowych torach porozrzucane są noże, płyty ze Stalinem na okładce.
Godzina 15, wokół placu pustki. Delikatesy w niedziele są przecież zamknięte. Od czasu do czasu ktoś wysiądzie z samochodu po pieczonego ziemniaka.
Do zobaczenia za tydzień.
Tekst, zdjęcie: Martyna Kompała
*tytuł nawiązuje do reportażu Michała Olszewskiego Krakowskie safari