Właśnie gramy

Tytuł

Wykonawca


Garść wspomnień i faktów

Autorstwana 12 lipca 2023

Któż z nas, miłośników kina, nie zna Indiany Jonesa? Jest to postać bez wątpienia kultowa, która wraz ze swym debiutem w roku 1981 stała się twarzą filmu przygodowego, ikoną współczesnej popkultury i wzorem dla późniejszych naśladowców tworzących kino rozrywkowe. Nie tak dawno współprowadziłem audycję I KTO TO MOVIE na antenie UJOT FM, gdzie brałem udział w dyskusji na temat całej serii o słynnym archeologu z fedorą na głowie i biczem przy boku. W trakcie jej trwania przekazałem całą moją sympatię do tego bohatera oraz tytułów, w których wystąpił. Dla tych, którzy nie mieli okazji wysłuchać tej pasjonującej rozmowy, mogę zdradzić, że jest to franczyza bardzo bliska memu sercu i która też w pewnym stopniu ukształtowała mój gust filmowy w stosunku do wysokobudżetowych filmów hollywodzkich. Bo Indiana Jones to coś więcej niż fikcyjna postać, to niezwykle istotna część historii kina, którą poniekąd go definiuje, stojąc obok takich pozycji jak Gwiezdne wojny czy filmy o Jamesie Bondzie.

Do tej pory przygody bohatera, który po raz pierwszy pojawił się w Poszukiwaczach zaginionej Arki, można było głównie śledzić w czterech pełnometrażowych filmach kinowych, ale duża popularność tej postaci sprawiły, że zawładnął on niemal wszystkie media, pojawiając się na kartach książek, występując na ekranach telewizorów, czy też będąc grywalną postacią w rękach zapalonych miłośników gier komputerowych. Najwięcej osób jednak kojarzyła tę postać z kinem, gdzie mogli oglądać jak Indiana Jones, grany przez Harrisona Forda przemierza świat w poszukiwaniu zaginionych artefaktów. Za sukcesem tych filmów stały przede wszystkim dwie osoby, reżyser Steven Spielberg oraz producent wykonawczy i twórca postaci George Lucas. W te wakacje po 12 latach od premiery poprzedniej części mamy znowu możliwość po raz piąty z rzędu zobaczyć nową historią z Indianą Jonesem jako bohaterem. Tym razem jednak stara gwardia odsunęła się w tył, dając miejsce nowemu twórcy, jakim jest James Mangold, by zmierzył się z tą legendarną serią i zrealizował film, którego polski tytuł brzmi Indiana Jones i artefakt przeznaczenia. Czy był to dobry ruch ze strony Spielberga, by na krześle reżyserskim zasiadł ktoś inny i czy konieczne było wracanie do tej marki?

Po piąte: Indiana Jones

Historia przedstawiona w filmie dzieje się w dwóch okresach czasowych. Na początku mamy dosyć długo jak na wstęp sekwencje w roku 1944, w której widzimy młodego Indianę Jonesa, schwytanego przez nazistów. Jak to zwykle bywało w poprzednich filmach, naszemu głównemu bohaterowi w trakcie tej emocjonującej przygody wpada w ręce zaginiony artefakt o wielkiej sile, którym jest Tarcza Archimedesa. Następnie fabuła przenosi nas kilka lat do przodu, do roku 1969, kiedy to naród amerykański zawładnął kosmos, wysyłając ludzi na Księżyc. W tym samym czasie widzimy wiekowego już Indianę, który wydaję się trochę zmęczony życiem. Wszyscy, których kochał zmarli lub go zostawili, jego wykłady na uczelnie nie pasjonują już zgromadzony w auli studentów, a on sam nie widzi powodów, by włożyć swój charakterystyczny kapelusz i wybrać się na drugi koniec świat, żeby plądrować opuszczone świątynie. Wszystko się jednak zmienia, gdy spotyka swoją dawno niewidzianą chrześnicę Helenę (Phoebe Waller-Bridge), która namawia go na wspólne poszukiwanie drugiej części tajemniczego przedmiotu, znalezionego przez niego podczas II wojny światowej. Mimo że początkowo podchodzi sceptycznie do tego pomysłu, to ostatecznie zgadza się powrócić do roli Indiany Jonesa. Jak to jednak zwykle bywało, również i tym razem w czasie ich podróży przeszkadza im grupa ludzi o złych zamiarach, na których czele stoi nazistowski naukowiec i matematyk dr Jürgen Voller (Mads Mikkelsen).

Problemy, problemy, problemy…

Na dobry początek powiem, że miałem problem z ocenianiem tego film po zobaczeniu napisów końcowych. Najwięcej zastrzeżeń mam do samego scenariusza. Oczywiście, produkcje z Indianą Jonesem nigdy nie były przykładem wielowątkowej fabuły, ale poza dobrze zrealizowanymi scenami akcji, miały do zaoferowania również ciekawych bohaterów, dobre relacje między postaciami oraz pomysłowo napisane żarty słowne i sytuacyjne. W piątej części tego cyklu niestety tego zabrakło. Początkowa sekwencja z Indym, którego cyfrowo odmłodzili specjaliści od efektów specjalnych z ILM (nie wygląda to źle, od razu to zaznaczę), jest moim zdaniem najlepszym fragmentem tego filmu. Po raz pierwszy od dawna poczułem te emocje, które towarzyszyły mi w czasie oglądania oryginalnej trylogii. Niestety lata 40. to tylko kilkanaście pierwszych minut filmu, gdyż główna część tej produkcji dzieje się, jak wspomniałem wcześniej, pod koniec lat 60. i tutaj niestety jest już znacznie gorzej.

Przede wszystkim brakuje tutaj dobrze zarysowanych relacji między głównymi bohaterami filmu. Postać Heleny, mimo że jest chrześnicą dla Indiany, tak naprawdę w żaden sposób tego nie pokazuj. Wydaje się to być tylko zbędna informacja, która ma nam sztucznie zbliżyć wspomnianą dwójkę do siebie. Nie można tego w żaden sposób porównać do fantastycznego duetu ojca z synem z Ostatniej krucjacie, gdzie Harrison Ford i Sean Connery bardzo dobrze się uzupełniali. W filmie tym reżyser skupia się przede wszystkim na scenach ucieczki i pościgu, zostawiając bardzo mało miejsca na rozmowy między bohaterami. Poza tym część ta cierpi na coś, za czym bardzo nie przepadam w kinie. Indiana Jones co jakiś czas w trakcie trwania fabuły filmu spotyka wielu bohaterów, z którymi jest w bardzo dobrej, wręcz przyjacielskiej relacji. Problematyczne jednak dla widza jest to, że w żadnej z poprzednich części nie są oni wspominani, co wydaję się dziwne, biorąc pod uwagę zażyłości między nimi a Jonesem. Sam film również nie stara się budować tych więzi, przez co nie zależy nam na tych postaciach. Poznajemy bliskie mu osoby… których my w ogóle nie znamy.

Trochę tu za smutno, doktorze Jones

Reżyserem tego filmu jest James Mangold, który wcześniej zaistniał w Hollywood filmem Logan z Hugh Jackmanem. Produkcja ta była pewną formą pożegnania postaci Wolverine’a i próbą uchwycenia kwintesencji tego bohatera. Wydawać by się mogło, że jest to idealna osoba do wyreżyserowania ostatniej części z 80-letniem już Indianą Jonesem. Efekt końcowy pozostawia jednak wiele do życzenia. Spielberg jako jeden z czołowych twórców Kina Nowej Przygody potrafił stworzyć filmy, które jednocześnie wywoływałyby u widzów zarówno strach, smutek, jak i radość. Historię o Indianie Jonesie słynęły przecież nie tylko z zapierających dech w piersiach scen przygodowych, ale również z wielu zabawnych momentów. Jest to więc zupełnie inna postać niż komiksowy Rosomak. W najnowszym dziele Mangolda nie uświadczymy scen pokroju strzału w uzbrojonego Araba, by nasz protagonisty uniknął długiej walki w Poszukiwaczach zaginionej Arki. Film ten traktuje siebie bardzo na serio, gubiąc gdzieś kwintesencje lekkiego kina przygodowego i nawet skoczna muzyka skomponowana przez Johna Williamsa nie jest w stanie tu za wiele zmienić. Indiana Jones i artefakt przeznaczenia skłaniał się bardziej ku przejmującej opowieści o starszym człowieku, który zdaje sobie sprawię, że świat, który znał, już dawno przeminął. Trudno to uznać za wadę, ale jednak niezbyt dobrze wpasowuje się to w poprzednie części.

„Nazis, I hate these guys”

Mogę jednak docenić grę aktorską niektórych odtwórców ról. Harrison Ford powraca ponownie do prawdopodobnie swojej najważniejszej kreacji i jak zawsze staje na wysokości zadania, byśmy sobie uzmysłowili raz na zawsze, że Indiana Jones jest tylko jeden (i ma ona twarz właśnie tego aktora). Mimo że nie jest on już tak aktywny, jak w czterech poprzednich filmach, to wciąż ma on w sobie ten sam młodzieńczy zapał do odkrywania tego, co nikt wcześniej nie zbadał. Z racji swojego zaawansowanego wieku, spełnia on w tym filmie bardziej rolę mentora niż faktycznego protagonisty, przekazując większą sprawczość postaci granej przez Phoebe Waller-Bridge. Nie jestem jednak tym zaskoczony, dlatego, że trochę się spodziewałem takiej wizji postaci ze strony twórców. Odtwórczyni roli Heleny stara się być nową wersją Indiany z nieco innym charakterem, ale podobnym zaangażowaniem do osiągnięcia swojego celu. Widać, że reżyser chciał w pewien sposób przedstawić nam następczynie postaci granej przez Harrisona Forda, ale moim zdaniem nie zostało to zrobione dobrze. Ja jako widz nie byłem w stanie uwierzyć w to, że ta bohaterka byłaby kontynuatorką przygód, które rozpoczął Indiana Jones. Zupełnie inaczej zaprezentował się Mads Mikkelsen, który do aktorskiego spełnienia jako filmowy czarny charakter musi się jeszcze wcielić w złoczyńcę Batmana, gdyż pokazał swoje możliwości już jako wróg Jamesa Bonda, a teraz jako przeciwnik Indiany Jonesa. Aktor wypada bardzo przekonywującą jako bezuczuciowy i dążący za wszelką cenę do urzeczywistnienia swoich zamiarów nazista, który swoją inteligencją przebija wszystkich swoich filmowych poprzedników. Poza Fordem jest to na pewno jeden z głównych powodów, by zobaczyć tę produkcję.

Refleksja fana

Zdaję sobie sprawę, że była to zupełnie inna recenzja, niż ta, do których zdążyłem wszystkich przyzwyczaić. Oceniając ten film, patrzyłem na niego przez pryzmat całej serii, zamiast oceniać go jako samodzielne dzieło. Trudno mi jednak było pisać o tym tytule inaczej, będąc wielkim miłośnikiem tej serii. Jeśli nie jesteście zaznajomieni z tą światową marką, to śmiało możecie się wybrać na ten letni blockbuster przepełniony akcją i przygodą. Ja oczekiwałem jednak czegoś więcej. Nie pozostaje mi nic innego jak tylko włączyć jeden z trzech pierwszych filmów i zanurzyć się w tym (nie)znanym świecie razem z Indym w poszukiwaniu Arki Przymierza, Kamieni Sankary czy Świętego Graala!

Autor: Bartłomiej Misiuda


Kontynuuj przeglądanie

Ta strona wykorzystuje pliki cookies. Do jej poprawnego działania wymagana jest akceptacja. Polityka cookies

The cookie settings on this website are set to "allow cookies" to give you the best browsing experience possible. If you continue to use this website without changing your cookie settings or you click "Accept" below then you are consenting to this.

Close