Finał festiwalu EtnoKraków
AutorstwaRedakcja UJOT FMna 3 października 2021
,,Ballad nie pisze się po to, by w nie wierzono, ale po to by się nimi wzruszano’’
– Andrzej Sapkowski
Parafrazując słowa motta mogę śmiało napisać, że o czterech stronach świata ukazanych w symfonii Stanisława Słowińskiego nie ma po co opowiadać, bo nie po to ta muzyka została stworzona, by o niej opowiadać, ale by wzbudzała emocje w słuchaczach. Zatem zamiast streszczać zabiegi artystyczne, muzyczne, wymieniać zespół i opisywać wszystko to, co z łatwością możecie, drodzy czytelnicy, odnaleźć w Internecie, opowiem wam o emocjach, jakie towarzyszyły mi podczas tego nieziemskiego koncertu i przez ten pryzmat ocenicie dzieło Pana Słowińskiego.
Podzielona na sześć części symfonia każdym swoim elementem porusza inne struny w duszy słuchacza: uwertura jest zapowiedzią tego wszystkiego, co przed nami, zatem wybucha monumentalizmem romantyzmu, niepokoju i rwie się buntem i odwagą współczesności. Przenika do głębi dźwiękiem smyczków, porusza głębię piersi niskimi tonami saksofonu i fortepianu. Tak przygotowany, słuchacz czeka na to, co nastąpi dalej, niecierpliwy, podniecony, ale z pewnością spokojny o dalszą część. Do uszu docierają w drugiej części swobodne, słoneczne rytmy zachodu, aragońskie i kastylijskie słońce, w skrzypcach Apellesa Caroda, niskim brzmieniem odrywa umysł od teraźniejszości, tą niepowtarzalną nutą, którą ja nazywam klezmer-gipsy music. Smyczek? Nie… dwa smyczki mkną teraz po strunach, przy akompaniamencie reszty instrumentalistów, grają, bębnią, tną żywo i bez trwogi, bo tutaj nie ma ograniczeń.
Lecimy na południe. W trzeciej części, gdzie na sawannach i pustyniach sokół wzbija się i, mając wiatr pod skrzydłami, szybuje spokojnie, radośnie. Tak właśnie brzmi kora (strunowy instrument z Afryki zachodniej) pod palcami wciąż uśmiechniętego Ablaye’a Badji. Wyobraźnia podsuwa szerokie plany, z jednym samotnym drzewem, widoki ograniczane jedynie horyzontem, wolność i bezkresna pustka, w której okrzyki radości niosą się ponad chmury i pod ziemię, okrzyków nie ma co tłumić, śpiewu nie wolno tłumić, podrywa się on zatem z ust Ablaye’a i wsiąka w to wyobrażenie jak kropla deszczu we włosy. Z południa wybieramy się na wschód, ciemny, mroczny, tak bliski, a tak daleki. Poszukujemy w nim wszystkich odmienności, które nas doń zbliżają. Wschód jest dziki, niebezpieczny, ale i pełen namiętności, przesiąknięty swym duchem orient odległy, jak i czający się o krok w nas samych, w naszych historiach, wspomnieniach.
Północ, mroźna, zimna, błękitna? Nie, to kraina tego wszystkiego, co nam najlepiej znane, bliskie, zwykłe, codzienne, i przez to nie wydaje się owa piąta część porywającą, cóż jednak powie ten, który przybywa ze wschodu o wschodzie? Z południa o południu? Nęci słuchaczy zagadka, którą inni odkrywają w naszej stronie świata, a my być może dawno o niej zapomnieliśmy, bo nam nad miarę spowszedniała.
I nareszcie finał, porywający, mocny, łączy w sobie opowieści o wszystkich stronach świata, by ukazać tę prawdziwą harmonię, która jest pomiędzy czterema płatkami róży wiatrów.
Patetycznie i bez konkretów na temat wykonawców, kompozytora i instrumentalistów? Cóż z tego, mam jedynie nadzieję, że przekazałem choć odrobinkę tego wrażenia, jakie na mnie wywarła ,,Symfonia Czterech Stron Świata’’.
Mateusz Leon Rychlak