Właśnie gramy

Tytuł

Wykonawca


Fantasmagoria, czyli recenzja „West Side Story”

Autorstwana 17 grudnia 2021

Rzadko chodzę do kina na filmy, o których nie mam bladego pojęcia. Zazwyczaj na temat konkretnych tytułów, które mnie interesują, wiem coś, zanim kupię bilety. Czasem przeczytam bardzo dobre opinie, czasem po prostu interesuje mnie konkretna seria, gatunek lub aktorzy, a zdarza się, że szum medialny i kontrowersje wokół jakiejś pozycji nie pozwalają mi przejść obok niej obojętnie. Tym razem było trochę inaczej.

O West Side Story wiedziałam tyle, że jest musicalem i trwa prawie 3h. Czy za rok będę pamiętać z tego filmu coś więcej?

Wszyscy wiedzą, że są takie tytuły, które zapadają nam w pamięć na całe życie. Jednym z nich jest w moim przypadku La La Land, który swoją drogą planuję sobie wkrótce odświeżyć. I o ile bardzo lubię w ogóle musicale Broadwayowskie, o tyle do West Side Story nie będę wracać z sentymentem. 

Jest rok 1957. Na ulicach Nowego Jorku toczą się walki gangów. Chociaż, szczerze powiedziawszy, w odróżnieniu od opisu na filmwebie, wyrzekałabym się tego (przynajmniej dla mnie) konotującego negatywnie słowa. I akurat za tę historię, moim zdaniem, warto pochwalić Spielberga. Bo rezygnuje ze stereotypowego przedstawienia bijących się na ulicy chłopców, za walką których nie stoi nic poza oślim uporem (chociaż trudno jest się sprzeczać z tym, że go w sobie nie mają – co samo w sobie nie jest wadą filmu). Zamiast tego, reżyser przedstawia nam kompleksową historię walki o bezpieczną ostoję, o dom, w którym ramię w ramię żyją samotnie wychowani potomkowie pijaków i dealerów, oraz Portorykańczycy, wyraźnie dyskryminowani na tle rasowym. I ta historia faktycznie porusza widza za serce. Potwierdza, jak bardzo stereotypowe myślenie i uprzedzenia kreślą niewyraźnymi szkicami nasze życia. Jak łatwo przypisujemy nieznanemu łatkę złego, jak szybko inny zaczyna znaczyć gorszy, zanim go w ogóle poznamy. Tych historii jest masa, i o ile pomysł przedstawienia jej nie jest niczym nowatorskim, o tyle moim zdaniem sam temat jest tak ważny, że warto o nim mówić. I na tym (prawie) plusy adaptacji się kończą.

Skoro to musical, to warto zacząć od podszewki. Przez parkiet całego filmu niesie nas groteskowa muzyka, która momentami nijak nie ma się do konkretnej sceny. O ile nie można odmówić talentu wokalnego i tanecznego wszystkim aktorom, a rodzaj muzyki jest ściśle podporządkowany ramom gatunkowym, o tyle dobór konkretnych utworów do danej sytuacji czasem wprawia widza w zakłopotanie. Uczucie to nie bierze się także znikąd, jeśli chodzi o same sceny. W celu uniknięcia spojlerów powiem tylko, że inspirowanie się motywem „Romea i Julii” w wykonaniu Spielberga to chyba zbyt dosłowne potraktowanie romantycznego ideału tragicznej miłości zakochanych, którzy wspólnie biorą kredyt na dach do domu mniej niż 24 godziny po poznaniu się. Żart. Żeby dowiedzieć się, jak było naprawdę i skąd wynika moja frustracja, sami musielibyście się pofatygować do kina. Na pocieszenie powiem, że im bliżej końca tym bardziej całość się rozkręca, więc o ile nie wyjdziecie już na samym początku, to jest szansa, że dotrwacie do finału.

A pozostając w temacie czasu, warto zwrócić uwagę na to, że film jest mocno przeciągnięty. Rozumiem, skąd chęć pokazania pewnych scen, nakreślenia tła, ale tak naprawdę już w momencie patrzenia na nie wiedziałam, że poza wrażeniami czysto estetycznymi (których temu filmowi z pewnością nie można odmówić), nie wniosą one nic do historii.

Zresztą, nota bene, od początku było widać, w jakim kierunku owa historia się potoczy. A przecież fakt, że remake’i nie opowiadają nowej historii, nie oznacza, że nie mogą robić tego w swój własny, unikatowy sposób. Jasne, historia ma być kolorowa, piękna, obrazek rodem z tego, kiedy człowiek pierwszy raz się zakochuje, i nie widzi świata poza drugą osobą, ale czy naprawdę na tym musi cierpieć fabuła, która wcale nie jest powierzchowna, tylko momentami, z powodu konwencji, musi taką grać? Więc może zamiast powiedzieć „znam”, lepiej byłoby powiedzieć: czuję tę historię, chociaż nie jest idealnie uszyta, ubrana w kolorowe sukienki i wymuskane makijaże. 

Ta recenzja nie mogła być „równa”. Raz chwalę, potem krytykuję, chociaż ogólnie raczej skłaniam się do oceny 5/10. Podobnie jest w samym filmie. Przerysowane, groteskowe sceny przeplatają się z poważnymi społecznie tematami. Dramat ludzki owija się w kołtun żartu. Jakby momentami reżyser celowo infantylizował dorosłych ludzi, których bawi to, że wywodzą się z patologicznych środowisk, i że sami te środowiska tworzą. Widz czasami ma aż ochotę wstać i powiedzieć: nie widzicie? Nie widzicie, że waszym prawdziwym wrogiem nie jesteście Wy nawzajem, tylko władze miasta, które powoli wyburzają wasze domy, a jakby tego było mało, wodzą Was za nos i buntują przeciw sobie, pod znakiem hipokryzji i najzwyklejszej głupoty?

Szczęście w nieszczęściu, że cała mądrość filmu opakowana jest jak prezent i zepchnięta na drugi plan, a mam tutaj na myśli rolę kobiet. Zarówno Rita Moreno, jak i Ariana DeBose, są absolutnie największym głosem rozsądku i symbolem prawdziwej ludzkiej siły, która nie musi prężyć mięśni i kupować broni palnej, żeby się zademonstrować. Prawdziwą siłą w tym filmie jest wybaczenie, okazanie zrozumienia i pomoc komuś, kto wcale na nie nie zasługiwał. 

Gdybym miała podsumować, czego tu zabrakło, to byłaby to przede wszystkim autentyczność. Nie ta, która czyni musical musicalem, tylko ta życiowa. Chociaż absolutnie nie odmawiam kunsztu reżyserowi, którego filmy robią na mnie wrażenie, o tyle West Side Story z pewnością do nich nie zależy. Odpowiadając na pytanie zadane we wstępie, myślę, że za jakiś czas film ten wyląduje na dysku mojej „niepamięci”, wyparty przez inne tegoroczne produkcje, do których z pewnością w przyszłości będę wracać myślami.

Faustyna Górska


Ta strona wykorzystuje pliki cookies. Do jej poprawnego działania wymagana jest akceptacja. Polityka cookies

The cookie settings on this website are set to "allow cookies" to give you the best browsing experience possible. If you continue to use this website without changing your cookie settings or you click "Accept" below then you are consenting to this.

Close