Czarny kościół w Teatrze Variété. Koncert Me and That Man
AutorstwaRedakcja UJOT FMna 26 kwietnia 2023
14 kwietnia 2023 roku zachwycająca swoim bogactwem i zdobieniami przestrzeń Teatru Variété została przemieniona w miejsce gorące niczym piekielna otchłań. Gdy przygasły światła, podczas granej w tle muzyki znanej z Janosika ukazali się oni – cali na czarno. Me and That Man, dzieło dwóch rozpoznawalnych już wcześniej artystów, czyli Johna Portera oraz Adama „Nergala” Darskiego, zagościło na deskach teatru w ramach krótkiej, bo liczącej zaledwie 6 koncertów, trasy po Polsce. Na scenie towarzyszył im również Łukasz Kamiński (perkusja), Matteo Massoli (bas, wokal) oraz Sasha Boole (gitara, wokal).
Nergal, choć jest liderem istotnej na międzynarodowej metalowej scenie grupy Behemoth, nigdy nie krył sympatii do innych, nieco lżejszych dźwięków. By dać upust również takim inspiracjom, w 2016 wraz z Johnem Porterem stworzyli projekt utrzymany w klimacie bluesa, country i rocka, który brzmieniem nawiązuje do twórczości Nicka Cave’a, Toma Waitsa czy Johnny’ego Casha. Tym jednak, co szczególne i wyróżniające w ich przypadku, jest pewnego rodzaju demoniczność dodana przez Darskiego, obecna w tekstach i tytułach utworów: My Church is Black, Run with the Devil, Burn the Churches. Pomimo oficjalnego zakończenia współpracy między Nergalem i Porterem w 2018 roku, na trasy rozpoczęte w 2022 roku muzycy znów połączyli siły, dlatego w teatrze można było podziwiać w akcji ich obu. A było co obserwować!
Mężczyźni nieustannie bawili się ze sobą, droczyli, zarówno słownie, jak i spojrzeniem czy gestami. Sceniczna energia Nergala była zaraźliwa; muzyk wiele czasu poświęcił przemieszczaniu się po tej przestrzeni z gitarą i zaczepianiu widowni, nakłaniając ją do jakiejś aktywności – wspólnego śpiewu czy klaskania. W pewnej chwili nawet dla części publiczności fotele stały się zbyt ograniczające, a tupanie nogą niewystarczające. Po kilku utworach pod sceną stało już spore grono osób, które dzięki bliskości muzyków mogło z nimi nawiązywać bezpośredni kontakt. Nawet ktoś obdarował Darskiego różą, wkładając mu ją między zęby.
Jeśli chodzi o grany repertuar, to różnił się nieco od setlist ubiegłorocznych koncertów festiwalowych. Poza chwytliwymi i najbardziej znanymi piosenkami, znalazło się miejsce na te spokojniejsze, którym kameralność teatru dodawała uroku. Muzykom w pewnym momencie dostawiono nawet wysokie krzesła, co również wpasowało się w barowy klimat utworów. Wyjątkowo czarującym momentem całego występu było solowe wykonanie przez Portera numeru Of Sirens, Vampires and Lovers. Na scenie pozostał tylko on i gitara, a całość oświetlał punktowy reflektor, nadając całemu wykonaniu jeszcze bardziej intymnego charakteru. Nie oznacza to jednak, że Porter nie generował swoją obecnością energii wśród publiczności – jego żarty i podstawowy język polski, który Darski momentami miał potrzebę tłumaczyć, bawiły i zmniejszały dystans. Między utworami głos zabierał również sam Nergal, który poza zapowiadaniem kolejnych utworów i nawiązywaniem do ich tekstów ironizował na temat współczesnej sytuacji szarej i katolickiej Polski. Jak sam przyznał, woli wyrażać swoje zdanie, póki nikt mu tej możliwości nie odebrał.
Warto przy okazji też nadmienić, że występ ten poprzedzał support w postaci zespołu .WAVS – grupy z Krakowa grającej alternatywnego rocka, która debiutowała w 2019 roku. Widać było początkowo (i słychać), że taka scena sprawia im pewną trudność i ich onieśmiela; nie można się też temu dziwić, jeżeli byli przyzwyczajeni do widowni skaczącej czy rzucającej głowami. Wokalista przyznał, że nie mieli jeszcze możliwości grania w takim miejscu. Z czasem było jednak lepiej; formacja dość dobrze radziła sobie w spokojnych, wolniejszych partiach, szczególnie tych instrumentalnych.
Muszę przyznać, że niezwykłym uczuciem było uczestnictwo w koncercie, którego nie trzeba oglądać za pośrednictwem ekranu telefonów osób, które stały przede mną, a co w dzisiejszych czasach niestety staje się normą. Być może korzystnie zadziałała tu przestrzeń teatru, gdzie nie wypada wyciągać takich sprzętów, a muzykę doświadcza się w innej formie, bardziej uważnej na dźwięki płynące ze sceny. W ten sposób nie umykały drobne, acz ważne, elementy całego, naprawdę dobrze zrealizowanego i nagłośnionego wydarzenia. Choć Panowie w czarnych kapeluszach i muzyka w stylu country nie każdemu może przypaść do gustu, to jednak występ ten udowodnił, że scena jest dla nich właściwym miejscem.
Paulina Gandor