Coroczna relokacja
AutorstwaRedakcja UJOT FMna 26 czerwca 2020
Kończy się rok akademicki, ale dla wielu osób jest to coś więcej niż tylko zakończenie sesji egzaminacyjnej. Część po prostu zostawiła ją sobie na wrzesień. Nie ma się co śpieszyć. Jeśli Ty należysz do tych osób, to odpręż się i nie wyprzedzajmy historii. Wszystko będzie git. Pomijając kwestie ściśle powiązane ze studiami… Dużo osób zmienia też w tym czasie swoje aktualne mieszkanie. Jeśli szukasz swojego pierwszego kącika, to zostań! W sensie… Przy felietonie. Nie w domu. Możesz się przeprowadzić, ale nie odchodź od felietonu. Być może podpowiem Ci, na co warto zwrócić uwagę przy poszukiwaniu mieszkania.
Jeśli przenosisz się z małego miasteczka do dużego miasta, jak ja to zrobiłem, to w pierwszej kolejności zwróć uwagę na lokalizację. I nie chodzi mi o to, czy w okolicy masz KFC, monopolowy, czy też budkę z kebabem. Takie rzeczy będą miały większe znaczenie, jeśli już zaznajomisz się z miastem. Zakładamy, że nie wiesz praktycznie nic o miejscu, do którego się wprowadzasz. Jeśli są to dla Ciebie istotne rzeczy, to i tak nie stawiajmy ich na pierwszym miejscu. Najpierw sprawdź, gdzie znajduje się to, co skłoniło Cię do przeprowadzki. Studia, praca, czy cokolwiek innego wpadło Ci do głowy. Byłoby najlepiej, gdyby dało się szybko przejść na nogach, bo zaoszczędzisz na biletach. Mogłoby to być bardzo przydatne, bo im bliżej centrum i takich miejsc skupiających ludzi, tym droższe mieszkanie. Jeśli jednak Mak stał się na tyle istotny, że musisz mieć do niego bliżej niż na uczelnię, to sprawdź chociaż, czy dojazd jest łatwy. Łatwy to taki, który nie wymaga przesiadek. Jak nie chcesz zaoszczędzić pieniędzy, to spróbuj zaoszczędzić chociaż trochę czasu.
Przyjmijmy, że masz już ustaloną ogólną lokację. Teraz serio, przemyśl sobie dokładnie ile pieniędzy możesz przeznaczyć na mieszkanie. Jasne, zawsze znajdzie się jakaś super oferta w stylu ”blisko, wygodnie i 500, czy tam 600 zł za miesiąc z uwzględnieniem wszystkich opłat”. Kuszące, ale z moich doświadczeń mogę powiedzieć, że na jakieś 97,9999% coś tam musi być nie tak. O ile to nie jest oferta, którą ktoś Ci złożył po znajomości, to lepiej mieć się na baczności. Ja niestety dałem się złapać. Głównie dlatego, że kumpel dał się złapać i zaproponował mi wspólne mieszkanie. Ostatecznie płaciliśmy te 500 zł za miesiąc, mieszkając praktycznie w centrum. Z tym, że całe mieszkanie to była taka prowizorka, że brakuje mi słów by to opisać.
Pomieszczenia były oddzielane jakąś ścianką przykręconą na szybko. W niektórych miejscach nawet nie sięgała do sufitu. Pokój mieliśmy we dwóch. Mieliśmy tam piętrowe wyro, dwa biurka, przy których nie dało się siedzieć jednocześnie, regał, który zastępował szafki, wyjście na „taras”… Taaak… Ten taras równie dobrze mógł w czasie II wojny światowej służyć okupantom do walki z przeludnieniem. Betonowe mury, ogrodzenie i ściana budynku. W samym pokoju nie mogliśmy jednocześnie się minąć. Trzeba było sobie nawzajem ustępować przejścia. Ale! Mieliśmy w cenie Internet. Istotne jest też to, czy chcesz, żeby ten Internet działał. Jak Ci nie zależy, to było spoko. Jak masz czasami ochotę w coś zagrać, albo posłuchać muzyki, to może być problem. Wytrzymałem jeden rok i się wyniosłem. Każde następne mieszkanie było lepsze. Chociaż nadal trafiały się takie przypadki, jak mieszkanie na czwartym piętrze, bez windy, i gdy śnieg zaczął topnieć na wiosnę, to my mieliśmy kałużę w kuchni. Poza tym w zasadzie wszystko było lepsze. Dużo miejsca, łatwy dojazd do centrum, nawet Mak i KFC w pobliżu. Tylko cena już wyższa. Czy było warto? Tak.
Jest jeszcze kwestia, która też o wielu rzeczach może decydować. Miałem takie szczęście, że zawsze mieszkałem z kimś znajomym. Początkowo miałem zamieszkać w akademiku, ale propozycję o wspólnym mieszkaniu z kumplem dostałem dzień przed moim faktycznym wyjazdem do Krakowa. Uznałem, że lepiej mieszkać z kimś znajomym, niż jakimś randomem. To akurat była dobra decyzja. Studiowałem później z dziewczyną, która zamieszkała w tym akademiku. Żeby nie zagłębiać się zbytnio… postąpiłem właściwie. Są osoby, które twierdzą, że mieszkanie z kimś znajomym zabija przyjaźń. Według mnie – i tak i nie. Postaram się streścić, jak to wyglądało w moim przypadku…
Na pierwszym roku mieszkałem z kumplem i to nam pozwoliło przetrwać, bo mieliśmy wspólnego „wroga”, czyli nasze współlokatorki, które okazały się takie a nie inne. Na drugim roku nadal miałem pokój z tym samym kumplem. Brakło nam tego wspólnego mianownika i zaczął nam nawzajem przeszkadzać swój styl życia. Myślę, że wytrzymalibyśmy bez problemu, gdybyśmy mieli osobne pokoje. Mieliśmy też dwóch współlokatorów. Personalnie byli super. Trochę się nie zgrywaliśmy odnośnie porządków. Nie będę nikogo obwiniał. Zamiast tego, przytoczę pewną sytuację, która do dziś pozostawia wiele pytań. Zauważyłem któregoś razu, że głównie ja myję naczynia. Stwierdziłem w końcu „myję tylko swoje rzeczy”. Uzbierała się w zlewie ogromna góra brudu. Był moment, gdy ta góra stała tak ok. dwóch miesięcy(!). Każdy mówił, że to nie jego rzeczy. Nie wiem, czyje faktycznie były. Wiem tylko, że moje myłem na bieżąco. Ktoś w końcu postanowił to umyć, ale ten brud zaczął żyć. Zatem wszystkie talerze poszły do śmieci. Poza takimi rzeczami, to to było rewelacyjne towarzystwo w mieszkaniu. Łukasz, Marcin, Kuba, pewnie tego nie czytacie, ale jeśli tak, to pozdrawiam serdecznie!
Teraz przejdźmy do roku trzeciego. Tu sytuacja była świetna. Zamieszkałem z kumplem, z którym do dzisiaj mam super kontakt. Mieszkaliśmy rok i był to naprawdę rewelacyjny rok. Niestety, ale był to też koniec naszych wspólnych studiów, więc później przeniósł się do innego miasta. Wielka szkoda, ale to jest przykład, że przyjaźń może się utrwalić.
Czwarty rok spędziłem w tym samym mieszkaniu, ale odniosłem wrażenie, że mieszkam z kosmitami. Wprowadziło się dwóch braci. Z jednym z nich studiowałem i nie spodziewałem się tego, co razem ze swoim braciakiem wprowadzili do tego mieszkania. Przerobili kuchnię na składzik. Było tam wszystko. Stół zmienił się w półkę na wszelkie rzeczy. Nie wiem, jaką rolę dla nich pełniły szafki, ale ja zostałem wychowany inaczej. Kiedyś kupiłem płyn do czyszczenia, jednak głównie to ja znowu sprzątałem. Któregoś razu zauważyłem, że jeden z nich używa takiego samego płynu, ale ten, który kupiłem, stał w łazience w szafce. Gość kupił dokładnie taki sam płyn. Na tym etapie – nic się nie dzieje. Na dłużej nam wystarczy. Spoko. Tylko jak kiedyś zabrali się za sprzątanie, to zużyli obie pełne butelki w całości. Dodatkowo, obie butelki zostawili w szafce. Puste. Po jaką cholerę? Nie wiem, na co zużyli tę zawartość. Zakładam, że to serio kosmici i dla nich to jest jak dla nas np. cola.
Piąty rok, to zupełnie inny poziom. Kumpel z pewnej pracy zapytał, czy nie chcę zamieszkać u niego i jego dziewczyny. Z racji, że miałem dość życia z kosmitami, zgodziłem się, mimo że cena, którą musiałem płacić, była najwyższa. Ale szczerze? Warto było się przenieść. W końcu zamieszkałem z ludźmi. Nie z kosmitami. I w świetnych warunkach. Pytanie, czy oni mogli o mnie powiedzieć to samo? Oby, bo nie wiem, czy się pakować.
Znalezienie mieszkania bywa skomplikowane. W pewnym momencie istotne się staje tylko to, żeby można było posiedzieć w spokoju i nie przejmować się tym, czy ktoś będzie wyjadał Ci żarcie z lodówki. Kwestie takie jak wspólny język, umawianie się na mieszkaniowe piwo czy też wspólną grę to zawsze spoko opcja. Jeśli masz możliwość zamieszkać z kimś takim, to warto zapłacić wyższą cenę. Są oczywiście kwestie, na które wpływu nie mamy. To najczęściej są sąsiedzi. Teraz piszę felietono-poradnik, słuchając dzieciaka mieszkającego dwa piętra niżej. Rzekomo ten dzieciak śpiewa. Szczerze, gdy pierwszy raz usłyszałem ten śpiew, to wybiegłem na balkon, bo myślałem, że się komuś krzywda dzieje. Przysięgam! Tak właśnie było. No ale nie przewidzisz, kto się wprowadzi obok. Albo dwa piętra wyżej/niżej. Czasami takie rzeczy zmuszają do corocznej relokacji. Szczególnie, gdy trafiasz na sąsiada, który przez pół roku robi remont twierdząc, że „jest już na wykończeniu”. Życzę Ci, abyś szybko znalazł/znalazła swój kąt, z fajnymi ludźmi, łatwym dojazdem i Makiem w pobliżu.
Marcin Hubka