Co to jest „isekai”? – anime w pigułce
AutorstwaRedakcja UJOT FMna 5 kwietnia 2022
„Nienawidzę portali”
Idziesz ulicą, jak co dzień narzekając na dzień w szkole/na studiach/w pracy (niepotrzebne skreślić). Nikomu nie wadzisz, a tu nagle na chodniku, właśnie przed twoją twarzą, pojawia się portal, który przenosi Cię do innego świata. Tym mniej więcej jest isekai. Koniec artykułu, było miło. Pa pa.
No dobra, tak naprawdę sprawa jest bardziej zawiła. Samo słowo isekai oznacza w języku japońskim „inny świat” i właśnie o obcych rzeczywistościach (i przeniesieniu się do nich) traktują tak nazywające się anime light novel czy mangi. Ktoś mógłby pomyśleć, że są to po prostu japońskie wariacje na temat znanego z fantasy nurtu portal fantasy. Diabeł jednak tkwi w szczegółach, a do isekai zaliczamy też produkcje takie jak Sword Art Online, który mówi o transporcie świadomości między Ziemią a wirtualną rzeczywistością gry. Dodajmy też fakt, że transport nie musi odbywać się tylko magicznymi portalami, ale może być np. reinkarnacją z zachowaniem wspomnień z poprzedniego świata. Tak powstaje ciekawy motyw, który wpłynął na wyobraźnię twórców anime i przez ostatnie dziesięć lat zdominował mainstream.
Isekai trash?
Oczywiście popularyzacja gatunku i wiążąca się z nią lawinowo rosnąca ilość premier wytworzyła dwie bardzo skrajne opinie o nim. Znudzeni i przede wszystkim przytłoczeni premierami tego typu seriali fani anime zwykli nawet określać entuzjastów danego gatunku mianem „isekai trash”. Podstawowym zarzutem stało się narzekanie na zanik zwyczajnych serii fantasy i zastępowanie ich wyłącznie isekaiami. Częściowo jest to prawda, bo wiele osób (w tym i ja) będzie bardziej zainteresowanych czymś w lubianym przez masy gatunku. Malkontenci jednak zapominają o tym, że zwyczajne serie fantasy również cierpią na bolączki zarzucane isekaiom i takie Danmachi jest wrzucane do jednego worka z najgorszymi przedstawicielami omawianego tu gatunku. Wydaje mi się to niesprawiedliwe, bo wskazuje na wybiórczość względem oceniania różnych serii.
Wspomniane przytłoczenie również odgrywa istotną rolę w krytyce isekai. Zwraca się np. uwagę, że taśmowo produkowane są tego typu serie, w których generycznie wyglądający protagoniści przeżywają podobne przygody w bliźniaczo podobnych światach high fantasy. Ponownie nie przeczę, że dużo takich niskobudżetowych tworów powstaje właśnie z myślą o przyciągnięciu fanów, jednak jest to charakterystyczne dla każdego gatunku, który zdominował główny nurt. W latach 80. i 90. królowały mecha i nikt nie pamięta o tych nędznych skokach na kasę z losowymi protagonistami, którzy przypadkowym przypadkiem znajdowali wielkiego robota i do niego wsiadali. Pamięta się natomiast o Neon Genesis Evangelion i o Gundamach. Dlatego nie przekonuje mnie ocenianie isekai jako całości w oparciu o najgorsze tytuły przy jednoczesnym zignorowaniu takich dzieł jak Re:Zero czy Konosuba.
Nie mówię oczywiście, że druga strona jest święta. Wielokrotnie komercjalizuje się pomysły nawet najbardziej bezsensowne, byle tylko zyskać na szoku i zainteresowaniu wiążącym się z gorącym trendem.
Niemniej jednak sam jestem chyba „isekai trashem”, bo jestem w stanie obejrzeć nawet kilka tego typu produkcji w sezonie. Uwielbiam przede wszystkim unikalność w łączeniu pewnych charakterystycznych elementów, by odróżnić się na tle konkurencji. Przykładowo: co by było, gdyby licealista odrodził się w innym świecie i musiał przeżywać dzień świstaka lub gdyby odrodził się jako najsłabszy potwór i musiał walczyć o przeżycie, albo odrodził się jako automat do sprzedaży (nie, nie żartuję). Niestety wiele isekai decyduje się na bezpieczną opcję i osadza akcje w światach wzorowanych na hight fantasy lub posiadających elementy growe. Jest to zrozumiałe ekonomicznie, bo lepiej napisać coś, co się na pewno sprzeda, jednak mimo wszystko szkoda zaprzepaszczanego potencjału. Moglibyśmy mieć isekai o bohaterze, który przenosi się do komputera i staje się kodem zero jedynkowym. Pewnie nikt poza mną by nie oglądał, ale hej – potencjał innych światów jest nieograniczony i zbyt rzadko się go w pełni ukazuje.
Odrodzony jako…
Mimo mojego narzekania to isekai nie jest zupełnie jednorodnym gatunkiem i w jego ramach możemy zauważyć kilka motywów przewodnich takich jak:
– Zły lord: ostatnimi czasy na fali popularności Overlorda modnym stała się zamiana perspektywy i przedstawianie protagonistów jako jednostek niejednoznacznych moralnie lub po prostu stojących po stronie sił ciemności. Jest to odświeżające zerwanie z motywem kryształowego paladyna. Poza tym, co jakiś czas miło zobaczyć supersilnego złego lorda, który dla odmiany jest bohaterem swojej własnej opowieści.
– Zwykłe żyćko: jakkolwiek ratowanie świata i ścieranie się z lordami demonów może wydać się interesujące, tak przydaje się zmiana tempa w tytułach jak I’ve Been Killing Slimes for 300 Years and Maxed Out My Level. Motyw wyrwania się z naszego realnego świata i leniwego żyćka w rzeczywistości fantasy ma swój specyficzny urok, który coraz więcej isekai wykorzystuje.
– Klasyczna opowieść fantasy: dekonstrukcja schematu isekai działa bardzo dobrze, jednak co jakiś czas człowiek ma ochotę na powrót do starej dobrej epickiej opowieści fantasy o konflikcie między frakcjami i protagonistami wrzuconymi w nieznaną im rzeczywistość. Na szczęście isekai do tej pory potrafią zaserwować nam takie serie i np. Mushoku Tensei z miejsca mnie rozkochało. Z pewnością wielu fanów fantasy odnajdzie się w tych klasycznych tropach.
Uratować smoka i podpalić księżniczkę
Niezależnie od tego, czy się isekai lubi, czy nienawidzi, pewnym jest jednak, że stał się on jednym z ważniejszych gatunków w japońskiej twórczości. Jako fani anime, mang i light novel miejmy więc nadzieję, że autorzy tych historii wytworzą nam takie opowieści, byśmy w naszym realnym świecie otrzymali trochę magii.
PS. Na koniec chamska auto-reklama. Jeśli spodobał wam się ten temat i chcecie poczytać o nim więcej, to popełniłem licencjat, w którym na ponad 40 stronach rozwodzę się nad tym zagadnieniem. Znajdziecie go tu.
Patryk Długosz