Właśnie gramy

Tytuł

Wykonawca


Biesy są wśród nas – recenzja „Biesów” z Teatru STU

Autorstwana 7 marca 2022

Gdy przeszłam przez drzwi do sali, poczułam mocny zapach kadzideł kościelnych. Było ciemno, a jedyne źródło światła stanowiły świece otaczające scenę i zamontowane na świecznikach wokół dwóch filarów. Przed rozpoczęciem spektaklu na środek wyszedł reżyser Biesów i ogłosił, że wyjątkowo, podczas już szesnastego sezonu, całości nie będzie towarzyszył Ukraiński Chór Woskresinnia. Związane jest to z otaczającą nas wszystkich ponurą rzeczywistością. Dodatkowo, aby wyrazić wsparcie Ukrainie w tej trudnej sytuacji, na samym końcu aktorzy wyszli na scenę wraz z niebiesko-żółtymi flagami. Można to zobaczyć na ich fanpage na Facebooku.

Spektakl rozpoczyna i kończy przypowieść zaczerpnięta z Ewangelii świętego Mateusza. Opowiada o wypędzeniu przez Jezusa złych duchów. Weszły one w ciała świń, które następnie rzuciły się w przepaść i zginęły w falach.

Już podczas pierwszych chwil spędzonych na sali daje się odczuć niesamowity niepokój i nie skłamię, mówiąc, że gdy pierwszy raz usłyszałam muzykę, przeszył mnie dreszcz. Dreszcz, który wręcz paraliżuje ciało i mimowolnie sprawia, że człowiek zaczyna się bać. A było czego. Biesy są wśród nas, a na dodatek większość z ludzi, jak nie wszyscy, mają takiego na własność. Czy są one dobre? Wręcz przeciwnie. To pragnienia, wręcz żądze, które męczą bohaterów, zmuszając ich do popełnienia najgorszych czynów.

Tak dzieje się z Mikołajem Wsiewołodowiczem Stawroginem – głównym bohaterem granym przez Karola Bernackiego. W pierwszej scenie zjawia się w kościele u ojca Tichon, któremu opowiada, że nocami ma halucynacje i odczuwa obecność jakiegoś złego ducha – biesa. Oczywiście, później widz dowiaduje się, dlaczego i skąd pojawiły się demony. Jak można się domyślić, związane jest to z potwornymi czynami popełnionymi w przeszłości.

Tu poświęcę chwilę na mój zachwyt nad kreacją Stawrogina. Nie widziałam poprzednich wersji, w których odtwórcami tej roli byli inni aktorzy, ale mogę bez wahania stwierdzić, że Karol Bernacki pasuje do niej idealnie i nie zastąpiłabym go nikim innym. Już od pierwszych chwil, gdy pojawia się na scenie, ma się wrażenie, że to postać przesiąknięta złem, która nie będzie się wahać przed popełnieniem najgorszych zbrodni. Tak też się miało okazać i tym razem, jednak nie do końca jednoznacznie. Pierwowzór bohatera – cały spektakl został oparty na powieści Fiodora Dostojewskiego pod tym samym tytułem – jest najgorszym, psychopatycznym łajdakiem. W przypadku Mikołaja z Biesów adaptowanych przez Teatr STU wydaje się on być bardziej zagubiony, szuka rozwiązania swoich problemów, pragnie przy tym wybaczenia. Oczywiście, również jest przesiąknięty złem, ale cała kreacja tworzy wręcz hipnotyzującą, bardzo pociągającą postać, którą kocha się i nienawidzi jednocześnie. Zresztą podobne uczucia budzi on w bohaterkach spektaklu.

Cała fabuła opiera się na postaci Mikołaja Stawrogina. Prócz wątku skupiającego się na jego relacjach z innymi kobietami i walką z biesami, ważnym motywem jest polityka. Jak można przeczytać w opisie Biesów Dostojewskiego na stronie wydawnictwa ZNAK: „W Rosji nastają niepewne czasy. Gdy ruch rewolucyjnych demokratów zyskuje na sile, ożywają rozmaite ideologie – groźne, zachłanne, niedorzeczne. Na frontach walk lewicowych idealistów i konserwatywnego establishmentu rodzi się terroryzm”. Ideologie, które zapowiadają XX-wieczny totalitaryzm.

Postać, na którą warto również zwrócić uwagę to Piotr Wierchowieński. Jest on fanatykiem socjalizmu, gotowym zrobić wszystko, by spełnić swoje plany. Stara się manipulować głównym bohaterem, jednak nie wszystko idzie po jego myśli. Prócz niego podczas spektaklu można zobaczyć Iwana Pawłowicza Szatow – obrońcę prawosławnej Rosji, który porzucił dawne, socjalistyczne poglądy i spiera się o to z Piotrem.

Spektakl trwa 3 i pół godziny, jednak warto poświęcić na niego każdą minutę. Gra aktorska jest na niezwykle wysokim poziomie, a przez specyficzny układ sali odnosi się wrażenie, jakby było się częścią tych wydarzeń. Aktorzy biegają po całej scenie i pomieszczeniu, przechadzają się obok widowni czy nieraz mówią do widzów, próbując razem z nimi wzniecić rewolucję.

Większe zmiany w scenografii wprowadzane zostały podczas przerw, w których widownia ma obowiązek opuścić salę. Wychodząc z niej, miałam wrażenie, że zostawiam za sobą inny świat. Zatopiłam się w spektaklu, przenosząc się do zupełnie odmienne rzeczywistości, gdzie biesy panują nad umysłami. Atmosfera budziła grozę, ciarki przechodziły raz za razem, gdy tylko można było usłyszeć muzykę, która jeszcze bardziej pogłębiała niepokój. W pewnym momencie nawet poczułam, że wariuję. Spektakl przeszył mnie, dotknął mojej duszy, roztrzaskał ją na milion kawałków i zostawił na pastwę losu. Nie spodziewałam się tego, jednak ciągle uważam, że jeśli jakieś dzieło kultury potrafi aż tak sponiewierać człowieka, to jest czymś zdecydowanie wybitnym. 

Spektakl nie kończy się happy endem, ale powiem szczerze, że byłabym niezwykle zawiedziona, jeżeli skończyłby się dobrze. Koniec jest gorzki, przygnębiający i niezwykle niepokojący, ale właśnie to czyni go czymś tak wspaniałym.

Całość zwieńczyły kilkuminutowe owacje na stojąco.

Czy wybiorę się na to jeszcze raz? Oczywiście. Pragnę zobaczyć spektakl, gdy Chór po raz kolejny zagości na scenie Teatru STU. Wam też to serdecznie polecam.

Z aktualnego repertuaru na stronie Teatru wynika, że Biesy będą wystawiane 8, 9 i 10 kwietnia. Szybko udajcie się do kas i zdobądźcie bilety na spektakl. Zaufajcie mi, jest wart każdych pieniędzy.

Klaudia Karwan


Ta strona wykorzystuje pliki cookies. Do jej poprawnego działania wymagana jest akceptacja. Polityka cookies

The cookie settings on this website are set to "allow cookies" to give you the best browsing experience possible. If you continue to use this website without changing your cookie settings or you click "Accept" below then you are consenting to this.

Close