Raków powiększa przewagę. Podsumowanie 22 kolejki ekstraklasy
AutorstwaRedakcja UJOT FMna 2 marca 2023
Pięć zimowych kolejek już za nami. Bardzo ładna liczba, pozwalająca określić nie tylko chwilową formę zespołu, ale również sprawdzić, które drużyny w przerwie zimowej ciężko pracowały, a które ją przespały. Było co oglądać. Dostaliśmy parę niespodzianek, roszadę w strefie spadkowej i znakomite starcie na szczycie tabeli pomiędzy Legią a Widzewem.
*****
Dawno nie mieliśmy tak ciekawego piątku w ekstraklasie. W przed-weekendowy wieczór swój mecz zagrał lider na wyjeździe w Białymstoku, a do tego odbył się wielki pojedynek pomiędzy Widzewem i Legią. Najpierw jednak parę słów o spotkaniu między Jagiellonią a Rakowem.
Jaga, podobnie jak Medaliki, podchodziła do tego meczu z łatką niepokonanej w rundzie wiosennej. Jednakże trzy remisy i szczęśliwe zwycięstwo z Pogonią nie mogły napawać optymizmem kibiców zespołu, który znajduje się tuż nad kreską, zarówno sportową jak i finansową, szczególnie w sytuacji, kiedy wszyscy rywale w walce o utrzymanie punktują na podobnym poziomie. Raków natomiast również nie przegrywał, ale dwie straty punktów na początku rundy mogły zasiać w sercach kibiców z Częstochowy ziarno niepokoju. Brak zwycięstwa w tym meczu mógłby oznaczać, że kwestia mistrzostwa nie jest jeszcze rozstrzygnięta, jak mogło się wydawać podczas przerwy zimowej.
Początek meczu zapowiadał ciekawe widowisko. Obie drużyny żwawo rzuciły się do ataku. Mecz już od pierwszych sekund przyjął formę naprzemiennych kontrataków. W 2 minucie strzałem sprzed pola karnego słupek obił Kochergin, a już 40 sekund później wynik meczu został otwarty, tyle że na korzyść gospodarzy. Jesus Imaz zdobył zapierającą dech w piersiach bramkę centrostrzałem z prawej strony boiska, po tym, kiedy piłkę na własnej połowie stracił Kun. Tylko Hiszpan wie, czy miał zamiar dogrywać czy strzelać. Tak czy inaczej od 3 minuty Jaga prowadziła, do czego wymiernie przyczyniło się kiepskie ustawienie Vladana Kovacevića we własnym polu karnym.
W kolejnych minutach meczu dominowała uskrzydlona bramką Imaza Jagiellonia. Blisko zdobycia bramki po dośrodkowaniu z rożnego był Bida, lecz minimalnie chybił. Potem jeszcze świetną okazję miał Prikryl, lecz jego uderzenie na opuszczoną przez Kovacevića bramkę zablokował ofiarnym wślizgiem Kun, rehabilitując się w ten sposób za błąd przy pierwszym golu.
Jednakże wraz z upływem czasu przyduszony Raków odzyskiwał głos. Bardzo aktywny był Kochergin. Wyskakiwał znienacka w okolicach bramki gospodarzy, kiwał i oddawał groźne strzały, ale brakowało mu dokładności i szczęścia.
Wreszcie Rakowowi udało się wyrównać i to jeszcze przed końcem pierwszej połowy dzięki nietypowo rozegranemu rzutowi rożnemu i odrobinie finezji Jeana Carlosa. Ivi Lopez przeciągnął dośrodkowanie z lewej strony na okolice 18 metra, gdzie piłkę na klatkę przyjął sobie Jean Carlos i kropnął z powietrza prostym podbiciem w okienko bramki Alomerovića. Od 37 minuty znowu był remis i choć jedni i drudzy próbowali zdobyć bramkę do szatni, to nikomu się nie udało.
W drugiej odsłonie spotkania gospodarze niestety mocno przygaśli. Mecz stracił na atrakcyjności, Raków po prostu walił głową w Białostocki mur. Szkoda, bo widząc inne mecze Jagielloni w tym sezonie, to bez głębszej analizy można stwierdzić, że tej drużynie idzie dużo lepiej gra otwarta i ofensywna, a nie taktyczne okopywanie się. Obrona Białostoczan jest dziurawa jak ser, więc prędzej czy później coś musiało Medalikom wpaść.
Mało kto jednak mógłby przypuszczać, że zasieki Dumy Podlasia wytrzymają aż do 75 minuty, a aby je sforsować potrzeba będzie dwumetrowego Tomasa Petraska i jego głowy. To właśnie Czech po pół godzinie marnowania sytuacji i niefrasobliwości przy wykończeniu Lopeza, Gutkovskisa czy Carlosa dał Częstochowianom upragnione prowadzenie strzałem głową po wrzutce Patryka Kuna z lewego skrzydła.
Następnie Raków skutecznie zabił grę i gospodarze nie mieli nawet cienia szansy na wyrównanie. Jaga po raz kolejny pokazała, że choć atak ma dobry i gra atrakcyjny dla oka futbol, to punktowanie nie jest ich mocną stroną. Wydaje mi się, że mecz ten taktycznie przegrał również Maciej Stolarczyk, który za wcześnie spasował i na drugą połowę wyprowadził swoich piłkarzy nastawionych dużo bardziej defensywnie. Chociaż z drugiej strony ciężko nie nastawić się defensywnie, grając przeciwko tak bogatemu w potencjał i umiejętności zespołowi jak Raków, który dzięki tej niezbyt zgrabnej wygranej 1:2 przybliża się do mistrzostwa.
*****
Na kolejne dobrze zapowiadające się spotkanie nie trzeba było czekać długo, bo jeszcze w ten sam piątek odbył się w Warszawie mecz stołecznej Legii, goniącej Raków oraz Widzewa, który z kolei goni Legię. Stawka była wysoka, historia rywalizacji dwóch drużyn ciekawa, a trybuny przy Łazienkowskiej pełne. To musiał być hit.
I piłkarze rzeczywiście nie zawiedli. Oba zespoły wyszły odważnie, choć w pierwszej części spotkania dominowała Legia. Były momenty, kiedy Widzewiacy nie byli w stanie wyjść z własnej połowy w inny sposób niż wybiciem do przodu. W Legii znakomicie spisywał się środek pola i wahadła, u Widzewa z początku można pochwalić tylko próby i czujność Ravasa.
Worek z bramkami rozwiązał się w 18 minucie. Znakomite dogranie Kapustki z lewego przedpola wykorzystał wbiegający w pole karne Wszołek i silnym uderzeniem głową umieścił piłkę w siatce. Walkę o pozycję ze skrzydłowym Legii przegrał przeciętny w tym meczu Ciganiks.
Potem Widzew zaczął się powoli rozkręcać, a i pressing Legionistów osłabł, lecz poza groźnym strzałem Pawłowskiego z dystansu niewiele udało się gościom skonstruować w pierwszej odsłonie spotkania.
W drugiej połowie nikt nie zamierzał zwalniać tempa, wręcz przeciwnie. Podopieczni Kosty Runjaića dążyli do podwyższenia wyniku, natomiast piłkarze Janusza Niedźwiedzia wylewali siódme poty, by doprowadzić do wyrównania. W końcu tym drugim udało się osiągnąć cel, lecz musieli czekać aż do 70 minuty na gola głową super-zmiennika Hansena, który wykorzystał piękne dośrodkowanie Milosa. Warszawski mur zaczął się kruszyć.
Remis w tym meczu nie zadowalał nikogo, więc nie dziwne, że wynik 1:1 nie utrzymał się zbyt długo. W 76 minucie Paweł Wszołek otrzymał prostopadłe podanie na prawej stronie boiska i ostro dośrodkował do Igora Strzałka. Ten jednak nie zdołał dopaść do futbolówki, gdyż jej tor przeciął wślizgiem Hanousek i pechowo wyprowadził gospodarzy na prowadzenie. Samobój jak zawsze pechowy, ale nie da się uniknąć wrażenia, że czeski pomocnik mógł interweniować w tej sytuacji dużo lepiej.
Widzew jednak zdołał raz jeszcze wyrównać. Po głupiej stracie Sokołowskiego przed własnym polem karny pomocnik Legii musiał ratować się taktycznym faulem. Do rzutu wolnego z okolic 25 metrów podszedł Bartłomiej Pawłowski, uderzył mocno ale za nisko, jednakże na jego szczęście fatalnie interweniował w murze Paweł Wszołek, który chyba przestraszył się piłki. Zdobywca bramki dla Legii i asystent przy drugim trafieniu zamiast zablokować strzał jedynie trącił futbolówkę, zmieniając jej tor lotu na tyle, by wpadła do siatki obok rzucającego się w kompletnie przeciwnym kierunku Hładuna. Przy obu drugich bramkach Legia i Widzew potrzebowały całkiem pokaźnej dawki szczęścia.
W końcówce goście zostali przyciśnięci przez Legię. Z dystansu próbował Nawrocki, ekwilibrystyczną (choć niecelną) przewrotką popisał się Sokołowski. Piłkę meczową miał jednak Widzew, a dokładniej Hansen, który w ostatniej akcji meczu prowadził kontratak Widzewa po tym, kiedy przy konstruowaniu akcji piłkę stracił Carlitos. Norweg znakomicie minął wracającego Hiszpana przed polem karnym, wszedł w nie, a następnie zamiast wystawić piłkę Hanouskowi na pustą bramkę, uderzył wprost w Jędrzejczyka. Ta sytuacja długo będzie się ciągnęła za skrzydłowym Widzewa, jeśli nie z powodu wyrzutów sumienia spowodowanych egoizmem, to z pewnością z powodu wyrzutów kolegów.
Wynik 2:2 idealnie pasuje do meczów na tak wysokim poziomie. Jest to idealny kompromis, czyli taki, który nikogo nie zadowala. Legia była lepsza od Widzewa, lecz to goście mieli piłkę meczową, a i kilka groźnych sytuacji również udało im się wypracować. Ostatecznie jednak to chyba Legioniści mają jednak większe powody do narzekania na wynik, gdyż remis oznacza, że przewaga Rakowa ponownie zwiększyła się do 9 punktów.
*****
W sobotnie popołudnie Piast Gliwice pokonał u siebie Cracovię 2:1. Dzięki temu zwycięstwu Piastunki opuściły strefę spadkową, spychając na dno Lechię Gdańsk, która uległa 1:3 Radomiakowi Radom.
Warta Poznań rozbiła aż 5:1 bezradną Koronę Kielce. Gwoździe do kieleckiej trumny wbijali Grzesik, Ivanov, dwukrotnie Szczepański oraz Shikavka trafieniem samobójczym. Scyzoryki były w stanie odpowiedzieć jedynie honorowym trafieniem Kostorza w doliczonym czasie gry.
Stal Mielec przegrała z Górnikiem Zabrze 0:1 po bramce van der Hurka.
Pogoń Szczecin zaliczyła drugie zwycięstwo z rzędu i dzięki remisom i potknięciom w górze tabeli wróciła do walki o europejskie puchary. Wygrana 1:0 z Wisłą Płock to bardzo ważne trzy punkty, jednak wcale nie uciszyły całkowicie nastrojów anty-Gustafssonowych u kibiców popularnych Paprykarzy.
Lech Poznań po bardzo rozczarowującym spotkaniu przegrał ze Śląskiem Wrocław 2:1. Sukces w Lidze Konferencji z pewnością uczynił tę porażkę nieco łatwiejszą do przełknięcia, co oczywiście wcale nie oznacza, że łatwą. W czasie meczu ultrasi Śląska popisali się jakże błyskotliwą oprawą z tekstem „To nie nasza wojna”. Cóż, niektóre rzeczy chyba lepiej skwitować milczeniem. Takim wynikającym z zażenowania.
W istotnym pojedynku w dolnych rejonach tabeli między Miedziowymi a Miedzią zwyciężyło Zagłębie Lubin. W zakończonym wynikiem 2:1 meczu bramki zdobyli dla KGHM-u Chodyna i Jach, natomiast dobrą twarz czerwonej latarni ligi uratował Narsingh.
Fot. Jakub Ziemianin
Jan Woch