Z MIŁOŚCI DO KINA – RECENZJA FILMU „FABELMANOWIE” STEVENA SPIELBERGA
AutorstwaRedakcja UJOT FMna 23 stycznia 2023
Sesja powoli się zbliża i uczucie stresu każdego dnia zwiększa się coraz bardziej, co na pewno nie pomaga w normalnym funkcjonowaniu. Nauczony jednak ponad czterema latami studiowania, mogę powiedzieć, że nie ma co się zbytnio przejmować ewentualnymi niepowodzeniami, skoro do egzaminów jeszcze jest dość czasu. Dobrze ten okres przeznaczyć na coś przyjemnego, co oderwałoby nas od zmartwień i złych myśli, bo okres egzaminacyjny i tak da o sobie znać. Ze swojej strony mogę polecić wybranie się na seans do najbliższego kina, żeby dać się wciągnąć w świat wykreowany na ekranie. Ja w tym tygodniu wybrałem się na najnowszy film jednego z najbardziej znanych reżyserów na świecie, czyli Stevena Spielberga. Tym razem amerykański twórca postanowił podzielić się z widownią dużo bardziej osobistą historią, niż to miało miejsce zazwyczaj, a zrobił to za pomocą dzieła o tytule Fabelmanowie.
„Fabelmanowie”? A kim oni właściwie są? Czy szczególnie zasłużyli się światu albo ich historia była na tyle ciekawa, by stała się tematem filmu? A może jest to fikcyjna rodzina, którą Spielberg wymyślił od zera, razem z ich przeżyciami? Prawda jednak leży gdzieś pośrodku, gdyż, co prawda, wspomniani Fabelmanowie nigdy nie istnieli, ale ich życie, które możemy obserwować na ekranie kinowym nie jest tak dalekie od rzeczywistości, jak mogłoby się wydawać. Produkcja w reżyserii twórcy Szeregowca Ryana właściwe powinna nazywać się ,,Spielbergowie”, bo fabuła, którą opowiada, jest bardzo mocno zbliżona (nawet czasami w najmniejszych szczegółach) do tego, co osobiście przeżył Steven Spielberg i jego rodzina. O czym jednak jest to film i jak on wypada w moim osobistym odczuciu? Zapraszam do czytania poniżej!
Historia opowiada o żydowskiej rodzinie, mieszkającej na przedmieściach New Jersey. Jej głową jest Burt, obdarzony niezwykle ścisłym umysłem pracownik dobrze prosperującej firmy komputerowej (w tej roli Paul Dano) oraz jego żona – niespełniona artystka, która jednak nie zaniechała swojej miłości do muzyki i fortepianu (Michelle Williams). Oboje posiadają również spore grono dzieci, jednak główny wątek skupiony jest tylko na ich jedynym synu, o imieniu Sammy (który stanowi alter ego reżysera tego filmu). Poznajemy go i jego rodzinę w momencie, w którym pierwszy raz mają okazję być w kinie. Początkowo niechętnie się tam wybiera i w zasadzie wydaje się tym faktem przerażony, jednak wszystko się zmienia, gdy ostatecznie konfrontuje się z magią X muzy za sprawą filmu Cecila B. DeMille’a pt. Największe widowisko świata. Wtedy też, postanawiając uwiecznić trwale na taśmie filmowej słynną scenę z wypadku kolejowego, rodzi się w nim miłość do kręcenia filmów. Tak rozpoczyna się jego przygoda z kamerą, prowadząca geograficznie od stanu New Jersey, przez Arizonę, aż po słoneczną Kalifornię. Musi się przy tym zmagać z prześladowaniami ze strony szkolnych kolegów z uwagi na jego żydowskie pochodzenie, problemami rodzinnymi i ciągłą zmianą miejsca zamieszkania.
Spielberg stworzył dzieło, które może się wydawać pewnym podsumowaniem jego dotychczasowej kariery. Nie poświęcił tego filmu jednak czasom, które są doskonale znane każdemu miłośnikowi kina. W Fabelmanach nie uświadczymy wielkiej i naznaczonej wieloma sukcesami kariery twórcy Kina Nowej Przygody, nie będzie nam też dane zobaczyć dochodowego reżysera takich hitów jak Szczęki, Indiana Jones, E.T. czy Park jurajski oraz wpływowego producenta Hollywood. Steven Spielberg postanowił cofnąć się w czasie do samego początku swojej przygody z filmem, do okresu, który nie jest tak dobrze opisany. Widzimy, ile musiał przeżyć ciężkich chwil i napotkać wiele problemów życiowych, by osiągnąć sukces, którym cieszy się w tej chwili. Porażki budowały jego silny charakter i sprawiały, że nie przestawał dążyć do swojego celu (mimo wielu chwil załamań i utraty wiary we własne siły).
Czy zatem podobał mi się ten film i go polecam? Jeśli jest się fanem twórczości tego reżysera, jego stylu i wrażliwości, to na pewno powinien wyjść z sali kinowej zadowolony. Jednak, jeśli mam tę produkcję oceniać jako samodzielne dzieło, to niestety uwidaczniają się pewne problemy, głównie scenariuszowe. Fabuła jest stosunkowo prosta i w zasadzie nie pozostawia w widzu widocznego śladu. Kiedy pojawiły się napisy końcowe, naprawdę byłem w szoku, że film ten już się skończył. Niektóre sceny są naprawdę dobrze napisane, a miejscami bywają bardzo angażujące, ale trudno powiedzieć, że razem budują spójną historię. Śledzimy tak naprawdę losy jednego człowieka i jego poczynania, co oczywiście jest ciekawe, natomiast brakuje temu filmowi widocznej klamry i emocjonalnego finału, czyli tego, do czego Spielberg nas przyzwyczaił w swoich najbardziej znanych dziełach. Naturalnie jednak film ten jest znacznie lepszy niż produkcje, które stworzył w ostatnich latach, co nie zmienia faktu, że od takiego reżysera wymaga się po prostu więcej, szczególnie jeśli jest to podsumowanie jego twórczości.
Od strony wizualnej Fabelmanowie są zrealizowani bardzo dobrze i choćby dla tego elementu warto zobaczyć ten film. Zdjęcia robił stały współpracownik Spielberga i jeden z najlepszych polskich operatorów, laureat dwóch Oscarów, Janusz Kamiński. Nie spodziewajcie się jednak tutaj ascetycznych i spokojnych ujęć z Listy Schindlera czy też chaotycznych i oddających realizm działań na froncie II wojny światowej rodem z Szeregowca Ryana. Świat, który widzimy na ekranie jest daleki od tego, jak zwykle patrzymy na rzeczywistość. Za pomocą odpowiednich filtrów i oświetlenienia, Spielberg i Kamiński przedstawiają nam obraz niczym z magicznego snu. Uwypukla to bardziej tęsknotę za dawnymi latami, gdy żyli jeszcze wielcy mistrzowie, którzy kształtowali minioną epokę hollywodzkiego kina.
Prawdopodobnie film ten będzie jednym z ważniejszych kandydatów do nominacji do Nagród Akademii. Warto również z tego powodu wybrać się na ten film, by nie nadrabiać w pośpiechu tej produkcji przed oscarową nocą. Nie jest to wielowątkowa i zawiła opowieść, ale jest kilka grup, którym powinien on przypaść do gustu. Fani Spielberga (w tym ja) na pewno widzieli już ten film, a tym, którzy nie są jeszcze zdecydowani i jednocześnie stresują się nachodzącymi egzaminami, polecam oderwać się od tych złych myśli i zanurzyć się w przesiąkniętym miłością do kina świecie rodziny Fabelmanów.
Autor: Bartłomiej Misiuda
PS: David Lynch powinien bardziej rozwijać swoją karierę aktorską, bo jako John Ford wypadł w tym filmie bardzo wiarygodnie, a scena z nim prawdopodobnie jako jedna z nielicznych zostanie w mojej pamięci na długo.