Houston! Lecimy w kosmos, zostajemy na Ziemi
AutorstwaRedakcja UJOT FMna 3 maja 2021
Długo wydawało mi się, że sprawy techniczne czy ścisłe nie są dla zwykłych śmiertelników, ale wybranych geniuszy. Kosmos i fizyka były dokładnie taką sprawą.
Jednak im więcej mam lat, tym bardziej lubię słuchać o naukowych osiągnięciach i odkryciach, i zaczynam się przekonywać, że każdy jest w stanie je zrozumieć, o ile ma dobrego nauczyciela. Dlatego sięgnęłam po książkę Houston, lecimy! – najnowszą propozycję od Wydawnictwa MUZA o programach NASA oraz lotach kosmicznych. I jakie mam wrażenia po lekcji z Paulem Dye’em?
Autor to specjalista od podróży na orbitę: były dyrektor lotów NASA, inżynier i konstruktor, sto trzydzieści pięć razy wysłał wahadłowiec w kosmos. Przez czterdzieści lat z powierzchni ziemi zarządzał wszystkim, co działo się wysoko nad naszymi głowami.
Jego książka jest gruba. Musi taka być, bo opisuje absolutnie każdy aspekt, z jakim Paul Dye miał do czynienia: od budowy wahadłowca i mechanikę orbitalną (prawa fizyki działające podczas lotu w kosmos), przez prawie półwieczną historię NASA (m.in. zasady naboru i szkolenia, współpracę z Rosjanami przy Programie Shuttle-Mir), aż po… zarządzanie zespołem. Wszystko podzielone systematycznie na rozdziały i podrozdziały, jak na umysł ścisły przystało.
Zaskakujące jest to, jak bardzo książka Houston, lecimy! jest cierpliwa. Nawet najbardziej, zdawać by się mogło, skomplikowane rzeczy są tłumaczone na prostych przykładach, przystępnie i z reporterskim zacięciem, z wykorzystaniem pierwszorzędnych technik narracyjnych (ciekawe, czy autorowi pomagał ghostwriter?). Zaznaczam przy tym, że nie jest to pozycja dla leniwych. Trzeba ruszyć trochę głową, żeby nadążać za zawodowym żargonem NASA, ale w nagrodę dowiecie się, jak korzystać z toalety w kosmosie, dlaczego statek Apollo wybuchł, no i poznacie prawdziwe znaczenie rosyjskiego Niet. Dlatego polecam tę pozycję wszystkim fanom kosmosu, którzy chcą poszerzyć horyzonty.
Polubiłam tę książkę w sposób specyficzny. Nie dlatego, że jest taka dobra narracyjnie i nie dlatego, że mogę popisać się przy następnym grillu ciekawostką o tym, jak szybko wahadłowiec dostaje się na orbitę (510 s, aby dotrzeć na minimalną wysokość, z której nie ściągnie go grawitacja, czyli 170 km). Polubiłam ją, bo nie jest pisana przez maszynę.
Paul Dye na każdym kroku zwraca uwagę na ludzi. Wspomina setki tysięcy osób, które pomogły w sukcesie misji, łącznie ze sprzątaczką Olgą, i opisuje, z czym zmaga się ludzka psychika w przedsięwzięciach o takim ryzyku. Szczególnie rozdziały o zarządzaniu zespołem dały mi do myślenia – a przecież nie spodziewałam znaleźć takiej lekcji obok dość abstrakcyjnego opisu dokowania przy Międzynarodowej Stacji Kosmicznej. Autor poświęca wiele miejsca na kwestie przywództwa, solidarności, a nawet na krytykę obecnej polityki NASA. W jego narracji celem zawsze jest człowiek, nie komputer czy awans. To bardzo cenna nauka.
Dobrze wiedzieć, że nawet gdy lecimy w kosmos, głową i tak zostajemy na Ziemi.
Joanna Raj