Zacznijmy od końca, czyli dlaczego mam problem z finałami w anime
AutorstwaRedakcja UJOT FMna 31 maja 2022
Napisy końcowe
Osobiście preferuje nowoczesne podejście do anime. Jestem fanem sezonowego, cotygodniowego pochłaniania odcinków, a na moim koncie mam już naprawdę sporo obejrzanych tytułów. Wraz z rosnącą ilością obejrzanych przeze mnie produkcji zauważyłem jednak pewien trend, który uwidacznia się szczególnie wśród serii nowych, i nie był takim utrapieniem jeszcze kilka lat temu. Myślę tu o zakończeniach, których de facto we współczesnych anime bardzo często brakuje.
Nie chodzi mi w tym wypadku o zakończenia sezonów, arków, czy jakiś fragmentów całej historii, tylko o szerszy problem nie dokończonych opowieści, urywania fabuł w połowie, a nawet zwyczajnego bardzo denerwującego zabiegu, jakim jest przedstawienie początków opowieści i pozostawienie widzów z pytaniami, na które ci, by znaleźć odpowiedzi, muszą: albo modlić się do bogów losowości i liczyć na kontynuację, albo wydać pieniądze na mangę czy light novel, na której bazie stworzono anime. Pal licho, jeśli te teksty są dostępne, ale w wielu wypadkach nie ma takiego luksusu i przykładowo w Polsce light noveli Konosuba sobie nie poczytamy.
Zanim jednak zacznę swoją litanię narzekań, spójrzmy obiektywnie na zjawisko, jego korzenie i uwarunkowania rynkowe.
Kiedyś…
Jak wspomniałem, problem z brakiem zakończeń w oczy rzuca mi się szczególnie w kontakcie z nowymi anime, ale nie oznacza to, że w przeszłości on nie istniał (nie, nie, nie, fani One Outs pewnie do dziś wypłakują sobie oczy).
Żeby jednak zrozumieć korzenie zjawiska musimy zacząć od faktu, że jeszcze kilkanaście/kilkadziesiąt lat temu japońska animacja pomimo swojej popularności pozostawała raczej w niszy i nie przynosiła takich zysków jak obecnie. Wiązało się to z mniejszą ilością studiów, a zarazem projektów, nad jakimi jednocześnie mogły one pracować. Sięgano więc po pewniaki i tytuły, które z pewnością zdobędą zainteresowanie publiki, stąd chociażby popularność słynnych tytułów takich jak Death Note i Fullmetal Alchemist: Brotherhood. Pomimo że tytuły te emitowane były już w fazie rozwojowej medium, to kluczowy był fakt formy, w jakiej je kręcono, bez podziału na sezony, lecz jako koherentną całość mającą opowiedzieć pełną historię.
Podobnie w przeszłości popularnym schematem było kręcenie emitowanych przez cały rok bez przerw shounenów typu Naruto, co pozwało autorom dostosowywać się do powstającej na bieżąco mangi, lecz rodziło inne problemy, takie jak np. dołączanie fillerów w momencie, w którym animatorzy nie mieli materiału do adaptacji. Dzięki temu systemowi większość adaptacji na bazie mang długo powstających mogła skończyć się wraz z nimi lub trwać w nieskończoność, jak One Piece.
Inną strategią było stawianie na oryginalne IP tworzone przez samo studio. Cowboy Bebop czy Tengen Toppa Gurren Lagann to tylko jedne z wielu tego typu przykłady, które korzystały z tego, że nie muszą dostosowywać się kanonu, i tworzyły swój świat oraz prowadziły historię tak, jak odpowiadało to scenarzystom. Przykładem koronnym wydaje mi się Code Geass, którego zakończenie trwale wpłynęło na anime i stało się jednym z najważniejszych przytaczanych w kontekście zakończeń przykładów. Wolność twórcza związana była jednak z ryzykiem przedstawienia historii, o której nikt nie słyszał, tym samym była bardziej ryzykowna niż adaptacja istniejącego już materiału gromadzącego jakąś grupę fanów. Nie dziwi więc, że to adaptacje mają obecnie przewagę w main streamie.
I dziś
Reasumując, współcześnie większa liczba premier w sezonie poskutkowała sięganiem po różne tytuły i priorytetyzacją adaptacji (choć serii oryginalnych całkiem nie porzucono). Z jednej strony przyczyniło się to do różnorodności pozycji i sprawiło, że anime jako medium przestało być zamykane w ciasnych kategoriach kojarzących się wyłącznie z shounenami i Ghilbi, jednak z drugiej zmniejszyło się przywiązanie studiów do tworzonych marek. Co gorsza, w każdym sezonie można było zaobserwować projekty tworzone z mniejszym zapałem i zdecydowanie niedofinansowane, które miały na celu jedynie zwrócić uwagę na materiał źródłowy, na bazie którego powstały, mówiąc krótko: po prostu reklamy mang czy light novelek. Upychanie portfolio takimi projektami było i jest dobrym ruchem biznesowym, bo przy niedużym nakładzie kosztów dostarczano produkt, po który istniejący fani mogli potencjalnie sięgnąć i nowi widzowie po rozbudzeniu ciekawości mogliby zostać nabywcami kolejnych tomików, chcąc poznać dalszą historię. Niestety, wiele takich seriali staje się właśnie niedokończonymi, a ich kontynuacji próżno wyglądać, nawet jeśli ku zaskoczeniu wszystkich zdobędą rozgłos i fandom.
Inną bolączką rynku jest bazowanie na kończących się już tytułach i próba wyciągnięcia możliwie największej ilości zysków z ograniczonego materiału. Tu serią, która jako pierwsza przychodzi mi do głowy jest Boku no Hero Academia, której adaptacja wykonywana przez studio Bones z roku na rok traciła na jakości. Podstawowym problemem w moich oczach było właśnie sztuczne przeciąganie akcji w ten sposób, by historia za wcześnie się nie skończyła i można było wyprodukować więcej sezonów i spin-offów.
Żeby tego było mało, to od jakiegoś czasu możemy obserwować niepokojące próby reaktywowania i wykopywania z grobów starych marek, nawet tych faktycznie zakończonych. Code Geass: Fukkatsu no Lelouch w zasadzie zmieniło kanon i miało kontynuować historię, Boruto opowiadające o synu Naruto i Hinaty zapewne zniszczyło dzieciństwo części czytelników, nie wszystkim przypadł też do gustu niedawny remake Shaman King’a.
Ostatnią i chyba największą przeszkodą jest z reguły negatywny odbiór faktycznych zakończeń danych serii. Fani Death Note’a do tej pory czują się oszukani, manga Attack on Titan miała dostać fanowskie zakończenie w związku z niezadowoleniem oryginalnym finałem; ja sam, gdy pomyślę o zakończonych anime przypominam sobie więcej porażek niż sukcesów na miarę Code Geass. Być może strach przed niezadowoleniem fanów hamuje twórców od kończenia dużej ilości projektów. Nawet jeśli tak, to nie sądzę jednak, że byłoby to dobre wyjście, i chciałbym częściej obserwować faktyczny koniec wieńczący udany seans.
Sezon 2?
Ponarzekałem, choć prawda jest taka, że wciąż uwielbiam sezonowo oglądać zarówno adaptacje, jak i anime oryginalne. Lubię zastanawiać się nad tym, jak potoczą się losy lubianych przeze mnie bohaterów, kto umrze, a kto przeżyje? Czy w ogóle dostanę kontynuację i poznam odpowiedzi na te pytania, czy będę musiał szukać mangi i light novelki, która mi je zdradzi?
Dla smutnych i oczekujących powiem tylko tyle: nie traćcie nadziei, skoro Spice and Wolf dostało po tylu latach trzeci sezon, to może i Wasze seriale również powrócą, a kto wie, może i nawet zobaczycie ich finał.
Koniec.
Ale taki naprawdę. Serio serio.
No chyba, że wyjdzie remake tego artykułu albo kontynuacja, albo prequel o problematycznych początkach…
Patryk Długosz