W ogrodzie obfitości
AutorstwaRedakcja UJOT FMna 29 marca 2020
Recenzja płyty Tuzzy „Giardino”
Tuzza to zdecydowanie jeden z najciekawszych polskich projektów hip-hopowych ostatnich lat. Duet Benito i Ricci w towarzystwie wyselekcjonowanych beatmakerów tworzy swoją specyficzną atmosferę opartą na klimacie włoskiej mafijnej familii pomieszanej z osiedlowymi przewózkami polskiej sceny. Całe to połączenie wypada niesamowicie świeżo, hitowo, ale i… pięknie.
Drugi album polsko-włoskiego duetu to z jednej strony konsekwentne kontynuowanie stylistyk i motywów z poprzednich wydawnictw, a z drugiej muzyka o wiele bardziej samoświadoma i dopracowana. Panowie tematycznie nie odbiegają za bardzo od swoich braggowo-refleksyjnych specjalizacji, chociaż album jest wyraźnie podzielony tematycznie i klimatycznie, sprawia wrażenie konsekwentnie przeprowadzonej medytacji nad sukcesem i bogactwem.
Pierwsze trzy numery wprowadzają nas do tytułowego ogrodu i jest to spacer dość spokojny. Powoli sączące się bity, nawiązujące do iskrzącej się stylistyki szwedzkiego Drain Gangu, stanowią znakomite tło tego powolnego i dość spokojnego wprowadzenia. Znakomicie brzmi „Haute Couture”, a szczególnie wyjątkowo cloud rapowy, zagrany na piskliwym autotunie refren Taco Hemingwaya. Zwrotka tego gościa również nie pozostawia wiele do życzenia. Gdy zobaczyłem go na trackliście obawiałem się rzuconych od niechcenia kilku wersów dla podbicia wyświetleń. Tymczasem autor „Trójkąta Warszawskiego” rzuca naprawdę świetną, klimatyczną zwrotkę, znakomicie wpisującą się w ogólne założenia songwriterskie Tuzzy. Widać, że nie jest to przekalkulowana akcja i że Taco prawdopodobnie autentycznie jara się muzyką chłopaków, rzucając w tekście liczne nawiązania do ich numerów. Nie dość że przyćmiewa obu gospodarzy swoją zwrotką, to jeszcze dokłada świetny, wpadający w ucho refren.
„Cullinam”, mimo że jeszcze dość powolny, z sennie ciągnącym się refrenem Benito, stanowi jednak zapowiedź przyszłych intensywnych numerów. Świadczy o tym zwłaszcza zawodząca, niemalże płaczliwa zwrotka wspomnianego wyżej rapera, przepełniona skrajnymi emocjami i niepewnością. Ricci bardzo podobnie, skupia się na trudzie związanym z ciągłą pracą nad swoim sukcesem. Wszystko podlane sosem ze smutnego, emocjonalnego autotune’a i bardzo dusznym, melancholijnym bitem.
Z trzech dość spokojnych numerów otwierających album przechodzimy do jego bardziej intensywnego segmentu. Mistrzowski pod tym względem jest „Młody Dorian”, w którym panowie osiągają niesamowicie zbudowaną atmosferę narastającego tempa nocnego intensywnego życia. Zwrotka Benito zaczyna się sennie i powoli, ale im dalej w las, tym szybsza jego nawijka, a wokal ma większą moc. Wszystko wybucha w bardzo szybkim, okraszonym łamanymi cykaczami refrenie. „Młody Dorian” to opowieść o intensywnym nocnym życiu wielkiego miasta, która jednak nie jest budowana samym słowem, ale też jego umiejscowieniem, tonem i znakomitym bitem produkcji SHDOW-a.
Tematyka szybkiego, hedonistycznego krążenia po mieście jest kontynuowana w „Krupierze”. Te dwa numery to chyba moi faworyci z płyty, właśnie ze względu na to jak konsekwentne i mistrzowskie są w budowaniu pewnej konkretnej scenerii i sytuacji. Tam gdzie „Młody Dorian” był bardziej ogólny, „Krupier” odnosi się do konkretnej miejscówki i związanych z nią przeżyć i elementów – chodzi rzecz jasna o kasyno. Jednocześnie kawałek ten jest o wiele bardziej refleksyjny niż jego poprzednik – Benito i Ricci zdają sobie sprawę z ryzyka, jakie ponoszą i z tego, co mogą stracić, a jednocześnie są od tego hedonizmu i życia na krawędzi uzależnieni, nie potrafią go porzucić. „Krupier” to z jednej strony emocjonująca opowieść o hazardzie, a z drugiej rozpaczliwe wołanie o pomoc.
Kolejnym highlightem płyty jest singlowe „Pióro wieczne”. Po trzech dość energicznych numerach („Młody Dorian”, „Krupier”, „Gatti”) znowu zwalniamy. Bitowi produkcji 2latefor daleko jednak od spokoju – oparty na klawiszowych samplach i hałaśliwych dystorcjach tworzy atmosferę grozy i monumentalizmu. Dopełniają go obaj raperzy, którzy w swoich zwrotkach budują obraz eleganckich i zdających sobie sprawę ze swojej wartości włoskich magnatów. Błyszczy Ricci, który – nie boję się tego powiedzieć – rzuca tu swoją zwrotkę życia. Powolny początek, który imponuje bogactwem zastosowanych efektów (znakomite zakończenia wersów o Polfarmie i husarii), następnie intensywne, podkreślone wejściem bębnów przyśpieszenie z niebywałą ilością błyskotliwych linijek i bon motów, by zakończyć znowu wolno, nieśpiesznie. Dobrze, że po kończącym „Jak lecę do słońca czasem w dół patrzę” nie pada kolejny refren, bo linijki Ricciego świetnie podsumowują ten znakomity singiel.
Cloud-rapowe „Tourbillon” i letniaczkowe „Portofino” prowadzą nas do świetnego, intensywnego „Dragon Balls”. Kawałek rozpoczyna gościnna zwrotka Sylvany, który oferuje chyba najlepsze wejście na bit na całym albumie. Bit zresztą bardzo dobry, bo 2latefor wysmażył na „Giardino” kolejny po „Piórze wiecznym” znakomity podkład, okraszony elementami chiptune i sążnistym basem. Refren Benito z pewnością będzie robił robotę na koncertach, a cała trójka nawijaczy rzuca tu naprawdę świetne, bezczelne linijki, okraszone znakomitymi, wbijającymi się w mózg ad-libami.
Dwa ostatnie numery to gangsterska „Paranza” z chyba najlepszym refrenem na albumie oraz „Warszawska Nike”. I tym drugim panowie kończą „Giardino” na naprawdę wysokim poziomie. Co prawda zwrotki Benito i Ricciego nie zachwycają niczym konkretnym i choć genialne, to dość typowe dla ich twórczości, ale cały numer wynosi na piedestał refren Don Rabitosa. Powolny zawodzący wokal przerobiony przez kilka efektów, śpiewający do słuchacza jakby z innego świata, przepełniony odpowiednią dawką emocji i zaangażowania, z prostym, ale dobitnym tekstem. Świetne outro do świetnego albumu. Czekam niecierpliwie na koncerty i dalsze wydawnictwa.
Tekst: Maciej Bartusik