TU i Ówdzie – reaktywacja. Relacja z koncertu Rosa Vertov
AutorstwaRedakcja UJOT FMna 9 sierpnia 2022
Klub TU i Ówdzie powstał jako TU w Łodzi w 2017 roku z inicjatywy Żanety Kowalskiej, którą w przedsięwzięciu wspomogły córki. Z wyliczeń Marcina Świetlickiego mają na koncie ponad 1000 koncertów, a oprócz niego w tym miejscu występowali między innymi Mikołaj Trzaska, Tymon Tymański, Gdańsk Necropolitan Orchestra, Apteka, Melancholy Hill czy Agressiva 69. Ich muzyczne zainteresowania to jazz, folk, rock progresywny, muzyka alternatywna i improwizowana. Sama Żaneta Kowalska dorastała jako słuchaczka The Cure i całej stajni zespołów z wytwórni 4AD. Na koncie mają także mnóstwo wydarzeń fanowskich, jam session, wernisaży, performance’ów teatralnych i spotkań autorskich. W oryginalnym miejscu wytrzymały jednak tylko trzy lata, by w końcu w 2020 roku przenieść się do Krakowa.
Niespokojna natura rodziny dała o sobie znać już wcześniej, bowiem przeprowadzała się wcześniej z Bydgoszczy do Warszawy. Gdy osiadły w Krakowie, swoje miejsce znalazły w Żydowskim Muzeum Galicja na ulicy Dajwór. Wytrzymały tam rok, ponieważ w końcu zwyciężyło w nich pragnienie niezależności. Tak znalazły się na ulicy Świętej Katarzyny, jednak koleje losu wymusiły na nich kolejną przeprowadzkę. Przez chwilę wszyscy myśleli, że to koniec klubu, lecz ostatecznie na ulicy Wiślnej 5 znalazło się nowe miejsce. 12 lipca, po półtora miesiąca nieobecności, TU i Ówdzie zaliczyło reaktywację.
12 lipca pierwszy wieczór na Wiślnej został otwarty przez warszawskie trio żeńskie mieniące się nazwą Rosa Vertov. Trzy dni wcześniej dziewczyny zaliczyły premierę singla All w have must be enough, a koncert krakowski zamykał ich tegoroczną międzynarodową (!) trasę, która objęła takie europejskie miasta, jak Berlin, Amsterdam, Praga czy Zagrzeb. Trio, będące niegdyś kwartetem, ma za sobą dwie płyty Who would have thought? (2017) i Day in, day out (2021) oraz EP-kę It’s better left unsaid/Scoldig myself (2018). Ich twórczość rozłożona na tradycyjne instrumentarium – bas, gitara, perkusja (okazjonalnie klawisze) – oscyluje między sensualnym post punkiem, elegancką psychodelią i shoegazem. Koncert w TU i Ówdzie był skąpanym w czerwieni, sennym, odrealnionym lekko występem. Można było odnieść wrażenie, że wszystko kręci się wokół rytmu. Perkusja i bas stanowiły bardzo mocne, zwarte rusztowanie, wokół którego tańczyła raz gładka, a raz chropowata gitara. Pojawiały się także dźwiękowe niespodzianki, takie jak kwaśne, zakręcone efekty w drugiej połowie wspomnianego już All i have must be enough. Wszystko zwieńczyła poważna, wysmakowana partia klawiszowa.
Formy prezentowane przez Rosę Vertov są różne, niejednorodne. Zdarzają się te bardziej piosenkowe, oczywiście jak na standardy gatunku, jak w Until blue in the face czy No reason ever was given. Zdarzają się także długie, senne i bardzo mantrowe pasaże, na przykład Scolding myself. Wszelki hałas znany z shoegaze’u jest delikatny, ograniczony często do teł, konkretnych dźwięków czy całych motywów gitarowych. Warto dodać, że wszystkie trzy członkinie zespołu są wokalistkami. Mają świetne, miękkie głosy, w których często pobrzmiewa chłodna nuta. Jednak wokal jest przez nie potraktowany w sposób zupełnie nietradycyjny. Julia Szostek dzierżąca w dłoniach gitarę powiedziała mi po koncercie, że wartość tekstowa jest ważna, jednak w połączeniu z wokalem ma działać jako element budujący klimat. Ważne jest samo brzmienie słów. Sama kwestia nagłośnienia jest rozwiązana w ten sposób, że instrumentarium wychodzi na pierwszy plan, a wokal znajduje swoje miejsce obok różnych teł i efektów. Na mnie ten zabieg podziałał w ten sposób, że mocniej angażowałem się w wychwytywanie słów. Skupiałem się nie tylko na wyraźnie zarysowanym, często jednostajnym, wwiercającym się rytmie, lecz także na zimnych, melancholijnych melodiach. Głosy dziewczyn świetnie kontrastują się z tymi chropowatymi momentami gitary, niejednokrotnie przeplatając się ze sobą.
Publiczność na sam koniec oczekiwała bisów. Nic dziwnego, gdyż koncert sprawiał wrażenie krótkiego. Sam nie wiem, ile trwał. Na pewno utożsamiałem się z publicznością, gdy przyszło do wołania o bisy. Okazało się jednak, że trio zagrało cały materiał, jaki miało w zanadrzu. Będę z pewnością wypatrywać następnych występów w Krakowie.
Co do samego TU i Ówdzie – kalendarz koncertowy rozkręca się z całą mocą. 15 lipca zagrała u nich Rajka, czyli zespół Małgorzaty Szypury, określany przez nią samą mianem typical polish miau miau rock. Dwie trzecie składu stało się częścią klubowej ekipy, a stało się tak za sprawą pewnego smutnego dnia, 12 kwietnia 2022 roku, kiedy to zmarł Jacek „Budyń” Szymkiewicz – mocny autorytet Gosi, z którym zresztą nagrała piosenkę Strangers in the night. Okazało się także, że był on… szkolnym kolegą Żanety Kowalskiej. 12 kwietnia trafiła więc Gosia Szypura przypadkiem do TU i Ówdzie na św. Katarzyny i za sprawą „Budynia” została na stałe. Z zespołem zagrała tam 27 maja z okazji zamknięcia lokalu w tamtej lokalizacji. 15 lipca zagrała ponownie w ramach drugiej części otwarcia i jednocześnie rozpoczęcia piątych urodzin klubu, które mają być świętowane aż przez pięć miesięcy!
Plany koncertowe TU i Ówdzie nabierają tempa. Niegdyś jeden z ważniejszych ośrodków muzyki w Łodzi, dziś ważny klub kulturalny w Krakowie. 13 sierpnia w ramach otwarcia sceny Etheru Jazzu prowadzonej przez Piotra Bielawskiego zagra Mikołaj Trzaska, który promować będzie swoje najnowsze przedsięwzięcie zatytułowane Goats’ ghost. Ale o tym kiedy indziej.
Mateusz Sroczyński
zdjęcie w tle: Muzobar