Stepowy rock na miasteczku
AutorstwaRedakcja UJOT FMna 12 listopada 2022
W poniedziałkowy wieczór 7 listopada do Krakowa przyjechał zespół tyleż ekstrawagancki, co w ostatnich latach popularny. Klub Studio na Miasteczku AGH rozbrzmiał głośnym dźwiękiem elektrycznych gitar, tradycyjnym śpiewem gardłowym, energicznym basem i akordami morin chuur. The Hu, bo o nich właśnie mowa, zwieńczyli koncertem w stolicy małopolski polską część trasy Black Thunder Tour, którą całkowicie obiektywnie można nazwać wielkim sukcesem sympatycznych wykonawców z Mongolii.
„Ale kim w ogóle są Ci The Hu?” Dla osób nie śledzących żywo sceny rock-metalowej już śpieszę z krótkim wyjaśnieniem. Jest to mongolski kwartet folk rockowy (występujący na koncertach w ósemkę), który do perfekcji opanował swoją niszę, dumnie nazywaną przez artystów hunnu rock (od Hunów oczywiście) i szturmem podbił serca fanów i okładki muzycznych magazynów z całego świata. Błyskawiczna sława zdobyta przez zespół za sprawą pierwszego singla – Gereg z 2018 roku rozbudziła ich apetyty i od tamtego czasu koncertują na całym świecie, ściągając do klubów i na festiwale tysiące osób. Ich muzykę charakteryzują mongolskie teksty, zwykle będące inspirowane pieśniami wojennymi z czasów średniowiecznych podbojów oraz klasyczne stepowe instrumenty, jak właśnie wyżej wspomniane morin chuur lub flet tsuur. Wraz z perkusją, basem i gitarami elektrycznymi powstaje niezwykłe połączenie.
The Hu w Klubie Studio zostali przyjęci bardzo entuzjastycznie przez pełną salę. Wykonawcy zabrali wszystkich przybyłych fanów w wielką podróż w czasie i przestrzeni na dzikie stepy, gdzie prawem był kołczan, a najlepszym przyjacielem człowieka narowisty koń. Choć słowa nie rozumiałem z ich śpiewu (najprawdopodobniej jak większość klubu) to chłonąłem brzmienie instrumentów i gardłowy śpiew muzyków. Swoją drogą jest to bardzo imponujące, utrzymywać ciągłą „gardłowość” nawet podczas zwykłej mowy, co można było usłyszeć między utworami, gdyż wykonawcy regularnie wchodzili w interakcje ze zgromadzonymi na koncercie słuchaczami.
W repertuarze pojawiły się wszystkie najważniejsze utworu z Geregu, a także nowe kawałki z Rumble of Thunder. Każdy wyszedł więc chyba usatysfakcjonowany, szczególnie po bisie na koniec. Nie mam również żadnych zarzutów do organizacji koncertu, obyło się bez jakichkolwiek incydentów.
Koncert The Hu był wspaniałym przeżyciem i uważam, że nawet laik, znający jeden czy dwa utwory, nie słuchający na co dzień metalu, mógł wybawić się znakomicie. Sam jestem tego przykładem. Wykonawcy z Mongolii oferują na tyle ciekawą muzykę, że polecić mogę ich każdemu, kto wykaże się otwartą głową wobec nietypowych połączeń. Do tego wykonanie tej muzyki na żywo stoi na najwyższym poziomie.
Często mówi się o tym, że żyjemy w kluczowym momencie wojny kulturowej. Pozwolę sobie zbagatelizować taki zwrot, gdyż wojna kulturowa to stan całkowicie naturalny, towarzyszący ludzkości od pierwszych malowideł na ścianach jaskiń. Hiszpanie pragną, by świat zaczytywał się w Cervantesie, Amerykanie chcą promować amerykański styl życia. Mongołowie z dumą mogą powiedzieć, że mają The Hu i zespół z Ułan Bator godnie zaznacza istnienie niegdyś wielkiego imperium, obecnie 3 milionowego azjatyckiego państwa, wspaniałymi koncertami, które ściągają rzesze fanów. Obyśmy wojny kulturowe toczyli właśnie w ten antywojenny sposób, promując własną kulturę i korzystając z innej, a nie zatykając uszy na wszystko, co obce, samemu wykrzykując o wyższości garnków z gliną nad filiżankami z porcelany.
A żeby nie było, że cudze chwalicie, swego nie znacie, to 18 listopada w Arce, a 27 w Studio, odbędą się koncerty Percivala Schuttenbacha, folkowego i folk-rockowego polskiego zespołu znanego najbardziej z muzyki stworzonej do gry Wiedźmin 3: Dziki Gon.
Jan Woch