skóra i ćwieki na wieki
AutorstwaRedakcja UJOT FMna 11 stycznia 2023
W audycji Odkrywamy słuchamy różnej muzyki, miksujemy ze sobą wiele gatunków i choć najczęściej są to mocniejsze kawałki, to raczej rzadko jest to metal (oprócz metalcore’u Mikzińskiej, ale kto słucha, ten wie). Czytając tę książkę, zastanawiałam się, czy na pewno jestem właściwą osobą do tej recenzji. Niestety koledzy brudasy z Bounded by Metal do radia zaglądają już tylko w odwiedziny, a zatem nie ma odwrotu – muszę co nieco napisać. „Skóra i ćwieki na wieki. Moja historia metalu” autorstwa Jarka Szubrychta z Wydawnictwa Czarnego, to pozycja, na którą czekałam z niecierpliwością, odkąd tylko dowiedziałam się, że udało mi się zdobyć egzemplarz do recenzji.
Wiedziałam, że to będzie dobra książka już po pierwszym rzucie oka na okładkę, przypominającą kasetę, w dodatku z własnymi notatkami, podkreśleniami i gryzmołami. Pozytywna opinia Artura Rojka umieszczona z tyłu książki tylko utwierdziła mnie w przekonaniu. Tak jak wspomniałam wcześniej, nie jestem znawczynią metalu, ale wiedząc, czym zajmuje się Szubrycht na co dzień, jestem pewna, że mogę polegać na jego wiedzy. Co więcej, cała historia tak dobrze wizualizuje się w mojej głowie w trakcie czytania, że nawet jeśli byłaby ciutkę przekłamana, to wciąż byłoby to piękne przekłamanie.
No, właśnie. Historia. Jeśli spodziewacie się suchej porcji wiedzy, prostego reportażu, to nie mogliście być bardziej w błędzie. Książka opowiada historię, zresztą bardzo subiektywną, metalu i wszystkiego, co z nim związane, od lat 80. począwszy. Wszystkie informacje otrzymujemy z pierwszej ręki, czasami z drobnymi detalami, ale to właśnie dzięki nim wszystko układa nam się w kompletny obraz w głowie. Oczami wyobraźni widzę flyery, listy, kamizelki z naszywkami i przeżywam niemal te same emocje, co autor. Nie będę ukrywać, że poznałam sporo zespołów w trakcie czytania, ale też dokładnie prześledziłam losy, moim zdaniem, najciekawszej subkultury. To prawie tak, jakbym dostała się w szeregi zamkniętej, w zasadzie niedostępnej grupy i chociaż to tylko na kilka godzin, to wciąż niemal wyróżniające doświadczenie, które serwuje nam autor. Przy okazji, gość jest niezwykle irytujący, serio, wywracam oczami na jego ciągłe nomen omen i wieczne zadzieranie nosa, jakby bycie metalowcem sprawiało, że jest lepszy od innych. Ale między innymi dlatego wiem, że jest w tym dobry i wszystko, o czym pisze, zna od podszewki. Po lekturze trochę nawet zatęskniłam za czasem swojego nastoletniego buntu, glanów i TSA na głośnikach, a o czymś to jednak świadczy.
Książka jest dopracowana w każdym detalu, od wspomnianej okładki, po wszelkie szczegóły w środku. Coś, co kompletnie podbiło moje serce, to utwór na początku każdego rozdziału. Mam kilka ulubionych książek z Wydawnictwa Czarnego i ta również trafia na listę. Nie mam zamiaru się nad nią rozwodzić zbyt długo, bo nie ma to większego sensu – jest po prostu dobra, dobra w każdym calu i jeśli mocniejsze brzmienia jakkolwiek zahaczają o Wasze zainteresowania, to powinniście po nią sięgnąć. Wiem, że kiedy tylko fizycznie wrócę do radia, egzemplarz trafi zaraz w ręce moich audycyjnych koleżanek.
Paulina Massopust