Właśnie gramy

Tytuł

Wykonawca


Samozwańczy Frank Sinatra polskiej estrady satyrycznej znów w Krakowie!

Autorstwana 16 grudnia 2022

Marzyłam o tym, żeby pewnego magicznego dnia zobaczyć na żywo zupełnie bezkonkurencyjnego satyryka i niepowtarzalnego człowieka wielu artystyczno-dziennikarskich profesji, czyli nikogo innego jak Artura Andrusa w swoim żywiole.

Odkąd zetknęłam się z twórczością tego wirtuoza języka, a było to bodajże na etapie gimnazjum, uwielbiałam go oglądać, słuchać i doceniałam jego wrodzoną grację wypowiedzi, cięty, acz taktowny żart oraz warsztat, który odrobił z dystansu do samego siebie. Nie spodziewałam się, że na recitalu kabaretowym, który miał miejsce w Nowohuckim Centrum Kultury, zastanę rówieśników. Jakież było moje zdziwienie, kiedy ujrzałam na widowni reprezentantów mojej kategorii wiekowej, co utwierdziło mnie w przekonaniu, że wujek Artur ma moc rażenia ponadpokoleniowego, a dobry żart broni się sam.

Był to pierwszy krakowski występ popandemiczny Artura Andrusa z zespołem, ale – moim skromnym zdaniem – to nie dlatego zgromadził rzesze publiczności i wyprzedał się po ostatnie krzesło za metaforycznym słupem. Prawdziwego artystę wcale nie poznaje się po tym, jak odchodzi, ale jak wraca, a Artur Andrus powrócił w szczytowej formie. Zaprezentował znane i uwielbiane przeboje kabaretowe, a także najnowsze utwory z albumu Sokratesa 18 zainspirowane podróżami autora w nieznane rejony geograficzne i mentalne – w głąb własnych refleksji, emocji i humorystycznych spostrzeżeń.

I jak mam skłonności do szybkiej dystrakcji, nadpobudliwości ruchowej, a gdy wiem, że jakiś deadline goni – nerwowo sprawdzam telefon, tak podczas tego dwugodzinnego widowiska bez przewidzianej przerwy siedziałam nieruchomo, jak zaczarowana, aż do trzeciego bisu, zafascynowana postacią pełną elegancji, a zarazem urzekającego i kontrastującego z nią luzu. Powaga mieszała się z komizmem. Na przemian wzruszał i bawił, pokrzepiał i rozładowywał napięcia, burzył konwenanse i zbliżał do siebie ludzi za pomocą niebanalnego poczucia humoru. Wykonywanie autorskich piosenek w akompaniamencie wybitnego zespołu muzycznego (w składzie Wojciech Stec, Łukasz Borowiecki, Łukasz Poprawski, Paweł Żejmo) przeplatał wierszami i anegdotycznymi monologami. Na próżno szukać komika, który tak samo, jak Artur Andrus potrafi romantyzować przaśną ludzką codzienność i absurdy polskiej polityki, dzięki czemu rzeczywistość staje się jakby przyjemniejsza, znośna i dobrotliwa. Jego błyskotliwe dowcipy masują brzuchy, ale równocześnie skłaniają do refleksji. To satyra złotego środka na najwyższym poziomie, której brakuje we współczesnej dobie dominacji patosu w instytucjach sztuki, a z drugiego krańca – na deskach krępująco głupkowatych kabaretów powielających zdezelowane i prostackie żarty.

Czasem myślę, że to ostatnia postać kabaretowa z klasą na polskiej scenie. Wtedy przypominam sobie, że swoje złote czasy przeżywa właśnie polski stand-up, jednak jest to już całkowicie inna forma, pozbawiona otoczki glamour. Pokuszę się nawet o stwierdzenie, że gdyby Artur Andrus urodził się w latach przełomu millenialnego, to zapewne byłby dzisiaj świetnym raperem ze swoją poetyckością tekstów, mistrzowską puentą i nonszalancją łamania rymów niczym dzielnicowych karków. Nomen omen termin „andrus” w dawnej gwarze krakowskiej oznaczał łobuziaka, psotnika i ulicznika. Nic dziwnego, że w połączeniu ze swoją swobodą bycia, lekkością lepienia ze słów, naturalnym wdziękiem i bezpretensjonalnością obrał drogę wieszcza, który obśmiewa rzeczywistość w nad wyraz wyrafinowany, liryczny sposób.

Artur Andrus – urwis z klasą, trafny komik-interpretator chaosu rzeczywistości, aktor, kabareciarz i śpiewak, artysta zaangażowany i totalny, który karykaturując realia, nie szczędzi samego siebie. Udowadnia, że śpiewać każdy może, że kompozycja osobowości, wizji i dystans do talentu to klucz do sięgania po swoje. Stylistycznie idzie na trudny do pogodzenia kompromis, nakłuwając polską pompatyczność, zachowuje jednak standardy wyrafinowanej gry słów i elegancji autoprezentacji. Istny demon szyku i wyczucia stylu gwarantujący odskocznię od problemów zarazem je nagłaśniając. Majstersztyk. A jeśli uważacie inaczej, proszę, nie przekonujcie mnie – przepadłam bez reszty.

Marta Bogusławska


Kontynuuj przeglądanie

Ta strona wykorzystuje pliki cookies. Do jej poprawnego działania wymagana jest akceptacja. Polityka cookies

The cookie settings on this website are set to "allow cookies" to give you the best browsing experience possible. If you continue to use this website without changing your cookie settings or you click "Accept" below then you are consenting to this.

Close