Retrospektywa Daft Punk – „Alive 2007″
AutorstwaRedakcja UJOT FMna 2 maja 2021
W naszej podróży przez dyskografię francuskiego elektronicznego duetu do tej pory spotkaliśmy tylko jeden album koncertowy. Surowe Alive 1997 nagrane jeszcze przed debiutem zespołu było świetnym zapisem potencjału, jaki ta dwójka miała do tworzenia angażujących, ale jednocześnie spójnych i mających odpowiednie tempo setów DJ-skich. Ten potencjał połączył się z kilkoma latami obecności na scenie elektronicznej i w ten sposób powstało Alive 2007 – album koncertowy tak dobry, że z nawiązką wynagrodził fanom zawód w postaci Human After All.
Zaczynamy od obowiązkowego dźwięku szalejącego tłumu, który z resztą stanowi stały ambient kolejnych utworów. Na jego kanwie pojawiają się dwa syntezatorowe głosy, które w coraz większym tempie przerzucają się słowami „robot” i „human”. Po chwili dołącza do nich skromny werbel, gitara, „human” powoli się wycisza, a do „robota” dołącza „rock” tym samym tworząc tytułową frazę hitu z trzeciej płyty Daftów, który w połowie drugiej minuty wybucha kultowym już kosmicznym riffem. Duet daje słuchaczom kilka minut cieszenia się Robot Rock, by potem zmiksować go z pochodzącym z debiutu Oh Yeah. Obydwa kawałki trwają w naprawdę świetnej synergii i jest to w zasadzie zapowiedź tego, co będzie działo się przez cały koncert.
Dafci bowiem na Alive 2007 łączą swoje znane i lubiane przeboje na sposoby, które do tej pory ich fanom się nie śniły. Pozornie zupełnie różne numery z różnych er zespołu wchodzą ze sobą w zaskakujące symbiozy, czerpią ze swoich rytmów i instrumentaliów zupełnie tak, jakby były dla siebie stworzone. Świetnym przykładem jest początek trzeciej pozycji na trackliście, gdzie mamy jeden z moich ulubionych momentów albumu – po trzykrotnym powtórzeniu tytułu z Television Rules the Nation słyszymy zaraz po nim wokal z Around the World. Szaleństwo tłumu, jakie słyszymy po tym samplu jest czystą, niczym nieskrępowaną eksplozją radości, która zawsze poprawia mi humor.
Dafci jednak zamiast zmiksować „telewizyjny” utwór z trzeciego albumu ze swoim hitem z debiutu, wyciszają Around The World i sięgają po pochodzące z sofomora Crescendolls. Nieco przesadzona, festynowa oprawa tego kawałka zaskakująco dobrze wypada w połączeniu z ostrymi gitarami Television Rules the Nation.
Zaskakującą funkcję na trackliście pełni Too Long, którego wokal najpierw staje się kanwą do luźnych, syntezatorowych improwizacji, by później zostać z zmiksowanym z pozornie bardzo surowym i niezbyt rozrywkowym Steam Machine. To moment setlisty z delikatnym spowolnieniem tempa, które jednak w bardzo satysfakcjonujący sposób powraca do swojej tanecznej szybkości, by zmienić „Maszynę parową” z ciężkiej, industrialnej kobyły w niemalże EDM-ową taneczną uwerturę, doprawioną samplami z Too Long.
Outro Steam Machine to też moment,, w którym Dafci w końcu dają publice wyczekiwane od dobrych kilkunastu minut Around the World w pełnej krasie. Przez jakąś minutę czy dwie pozwalają cieszyć się nim w niezmienionej formie (co jak przypuszczam jest w pełni świadomym zabiegiem – jeden z ich największych hitów świetnie broni się sam), ale potem wyciszają nagle i wprowadzają na dramatycznym, falujących syntezatorze wokale z Harder, Better, Faster Stronger. To co dzieje się potem to prawdziwa kompozytorska uczta z dokładaniem kolejnych warstw dźwięków, powrotem wokalu z Around the World i w końcu zgrabnym dropem, łączącym w sobie dynamikę obydwu kawałków.
Too Long powraca w kolejnym momencie setlisty, tym razem połączone z funkowym Burnin’. Potem kolejne spowolnienie tempa – wokal z Face to Face spowolniony i stopniowo przyśpieszany, a w tle tylko delikatnie plumkające sample z Harder, Better, Faster, Stronger. Bardzo sprytny zabieg, czyniący z tego drugiego utworu zasadniczo element nowego podkładu do tego pierwszego. Wszystko bardzo ładnie, choć niespodziewanie, przechodzi w chilloutowy segment Short Circuit, które stopniowo wycisza się, pozostawiając przestrzeń szalejącemu tłumowi.
Tłumowi, który ogarnia euforia, gdy słyszy charakterystyczny dzwon z początku Aerodynamic. Euforia ta rośnie jednak jeszcze bardziej, gdy publika zamiast typowych dla rzeczonego utworu funkujących gitar słyszy po owym dzwonie kultowy sampel z One More Time. Ten największy bodaj hit Daft Punk jest na albumie momentem tryumfalnym, umieszczony lekko poza połową tracklisty stanowi punkt szczytowy setu. Magia zaczyna dziać się, gdy wokal zostaje nałożony na przestrzenne riffy z Aerodynamic w drugiej połowie utworu.
Prawdziwego industrialowego potwora dostajemy potem w postaci miksu jednych z najcięższych utworów Daft Punk. Powtarzalne i robotyczne Prime Time of Your Life przechodzi w Rollin’ & Stratchin’ z debiutu, do którego potem w bardzo naturalny sposób dołącza wokal z Brainwashera. Pod koniec mamy jeszcze segment z Alive, które mimo swej przestrzenności jest jednak stosunkowo ciężkim utworem, przygniatającym masą stadionowych bębnów. Słuchacz nie zdaje sobie tego sprawy w pełni, gdy słyszy ten utwór na raczej lżejszym Homework, ale już w połączeniu z industrialno-rockowymi inspiracjami ciężar Alive nabiera głębi.
W bardziej funkowe, łagodniejsze rejony przenosimy się jednak już zaraz. Co prawda duet mami nas przez chwilę syntezatorowym motywem ze Steam Machine, jednak w ten wkrótce wkrada się partia bębnów z Da Funk, do której niedługo potem dołącza znany dobrze całej publice gitarowy riff. Ten moment koncertu to gratka dla fanów tego laidbackowego, funkowego klimatu debiutu Daftów, bowiem łączą właśnie Da Funk z Daftendirekt. Mimo to jednak nie jest powolnie – w drugiej połowie kawałka panowie uwalniają bowiem syntezatorowe partie z Da Funk i na ich kanwie tworzą naprawdę energetyczną, taneczną improwizację, by pod koniec powrócić do klasycznego, falującego riffu.
Finał jest zrobiony dosłownie perfekcyjnie i stanowi idealna kulminację całego setu. Zaczynamy od Superheroes, do którego dołączają elementy z Human After All. Po paru powtórzeniach tytułowej frazy wracamy do debiutu i wyciągamy stamtąd dyszące i bzyczące Rock’n Roll. Ostatnie trzy minuty to znowu budowanie całości na kanwie kolejnych repetycji: „Human, human, human, human, human after all”, gdzie Superheroes i Rock’n Roll stanowią jedynie pewne tło do tytułowego tracka trzeciego albumu Daftów. Napięcie z sekundy na sekundę rośnie i w końcu wybrzmiewa, już bez towarzystwa instrumentów, finalna fraza: „Human after all”, która zamyka nam koncert piękną kompozycyjną klamrą. Zaczęliśmy bowiem od kłótni człowieka z robotem, a kończymy na stwierdzeniu, że w ostateczności zwycięża człowiek.
To jednak nie koniec. Trwający niespełna 10 minut bis zaczyna się tak, jak skończyliśmy – słowo „human”, tym razem spowolnione, rozłożone na dźwiękowe czynniki pierwsze. Dodatkowe wyjście na scenę okazuje się świetnym epilogiem do całego koncertu, ale też gratką dla fanatyków twórczości członków duetu, bowiem zawiera fragmenty Together i Music Sound Better With You – utworów „srebrnego” Robota, czyli Thomasa Bangaltera, w kolaboracji z innymi artystami. Jednocześnie wracamy do największego hitu duetu, czyli One More Time.
Całe Alive 2007 to koncertówka niemalże idealna – świetnie dawkowane napięcie, chwile na złapanie oddechu, zmiany tempa i segmenty o jasnej koncepcji dźwiękowej. Przy okazji połączenia dobrze znanych przez fanów piosenek, na jakie chyba najwięksi wielbiciele zespołu by nie wpadli. Jedyne negatywne wrażenia, jakie odniosłem podczas odsłuchu, to smutek spowodowany świadomością, że przez zakończenie działalności zespołu nigdy nie zobaczę na żywo koncertu takiego jak ten. Poza tym jednak ciężko wskazać tu jakiekolwiek wady. Koncertowa podróż na granice robotycznej świadomości, kompletna, przemyślana, trzymająca w napięciu.
Tekst: Maciej Bartusik