Właśnie gramy

Tytuł

Wykonawca


Relacja z Memoriału Dio – King of Rock’n’Roll

Autorstwana 23 stycznia 2022

Czyli Ronnie w grobie się nie przewraca

Takie koncerty to ja rozumiem.

Zanim napiszę coś więcej, muszę się przyznać do bycia diomaniakiem. Głos Ronniego Jamesa Dio towarzyszy mi w życiu od momentu, kiedy jako gimnazjalny bobas usłyszałem i obejrzałem kiczowaty do przesady teledysk do jego największego „hitu” Holy Diver. To klawiszowe wejście, ten krwisty riff, ten potężny głos, ten średniowiecznie gęsty klimat i Ronnie dzierżący miecz większy od niego samego, to wszystko razem zagotowało w moim kotle i mój muzyczny wywar, nieważne jak dużo składników do niego dodam, zawsze będzie miał metaliczny posmak.

Dio opuścił ten wymiar w 2010 r., kilka lat przed tym, jak odkryłem jego muzyczne skarby. Pogodziłem się z faktem, że moja obsesja nigdy nie znajdzie swojego ostatecznego upustu w formie zobaczenia Ronniego na żywo. Próbowałem ukoić swoje metalowe serduszko kolekcjonowaniem wszystkiego, co z Dio związane. Płyty, winyle, naszywki, za małe koszulki, to wszystko było czymś, ale nie tym czymś. I nagle wydarzył się cud.

W czeluściach informacyjnego szamba Zuckerberga odkryłem wydarzenie, które dało mi nadzieję na ostateczną muzyczną satysfakcję – Memoriał Dio w  Krakowie, organizowany przez zespół Scream Maker i przyjaciół. To był rok 2016 r. i mój głód został zaspokojony. Znane kawałki, rarytasy, różni wokaliści, interakcje z publicznością, wręcz domowa atmosfera dały mi to, czego szukałem, a Ronniemu muzyczną nieśmiertelność. To katharsis przeżywam od tamtego czasu co roku. Nieważne, kto gra danego roku w Polsce, ten jeden koncert jest zawsze najważniejszy.

Zdałem sobie sprawę, że dla Dio jestem gotów naderwać sobie mięsień i stracić słuch. Możecie wyobrazić sobie mój zawód, kiedy w 2020 r. pandemia uniemożliwiła mi celebrowanie twórczości Ronniego. Rok 2021 miał być powtórką z „braku” rozrywki, ale się nie udało. No dobra, nie do końca. Raz jeszcze pandemia zmusiła do przeniesienia zaplanowanego na grudzień krakowskiego koncertu na styczeń aktualnego roku. Czekałem na niego intensywnie obgryzając paznokcie u rąk, i kiedy już miałem zabierać się za stopy, nadszedł ten wspaniały dzień.

Niedziela, 16 stycznia w legendarnym Garage Pubie. Ze względu na umówiony wywiad z Sebastianem Stodolakiem (który będzie dostępny na Spotify, w ramach podcastu UJOF FM), wokalistą heavymetalowców z Scream Maker przybyłem na miejsce dwie godziny przed czasem. Na próbie usłyszałem, już urywające łeb, wykonania takich klasyków jak Die Young z repertuaru Black Sabbath czy Rainbow in the Dark Dio. Cytując klasyka: „byłem gotów, aby mnie znowu skrzywdzono”.

Zaczęło się od stałych rezydentów memoriałowych sabatów z solowej kariery Dio, jak Don’t Talk to Strangers, Last in Line czy Holy Diver. Następnie ku uciesze moich koncertowych współtowarzyszy cofnęliśmy się w czasie do okresu, kiedy Ronnie przyćmiewał swym głosem legendarną gitarę Ritchiego Blackmore’a. Kontrasty pomiędzy utworami z Rainbow, takimi jak kipiącym rockandrollową ekscytacją Long Live Rock 'n’ Roll, czy kojącym każdą romantyczną duszę Temple of the King, stworzyły atmosferę gęstą jak smoła i kolorową jak tęcza. Ostatni zbiór piosenek należał do Black Sabbath, gdzie wybrzmiały takie utwory, jak grany na próbie Die Young, Children of the Sea czy mniej znany, ale solidnie gruzowy I.

I tutaj pozwolę sobie wrzucić moją jedyną krytykę co do całego sabatu, pochodzącą, podkreślam, ze strony diomanika i wieloletniego fana memoriałów. Co roku czekam z niecierpliwością na jakieś muzyczne rarytasy z repertuaru Ronniego, którymi od lat zaskakują mnie organizatorzy memoriału. Kilka lat temu było to All The Fools Sailed Away (Dio), a zagrane kiedyś Bible Black (Heaven & Hell) było powodem moich wcześniej wspomnianych kontuzji. W tym roku największym rodzynkiem był wieńczący koncert utwór Stars, wywodzący się z charytatywnego projektu Ronniego Hear N’ Aid (taka metalowa wersja We Are The World), który i tak już nieraz na memoriałach wybrzmiewał. Reszta setlisty była zbiorem największych hitów Ronniego z dużym skupieniem na Rainbow, i nie ma w tym nic złego, ale ja po prostu lubię te skoki ciśnienia, jak słyszę coś wygrzebanego z najdalszych zakątków jakże obszernego katalogu pana Ronalda.

Warto jednak docenić jeden zawsze cieszący szczegół, czyli wykonanie monologu w środku piosenki Heaven and Hell, który Ronnie wykonywał tylko podczas występów na żywo. Pewnym zaskoczeniem było też pojawienie się elementów utworów Led Zeppelin i Jimiego Hendrixa w interpretacji tego właśnie kawałka. Muszę oddać pełen szacunek wszystkim muzykom biorącym udział w memoriale (członkom Scream Maker, White Highway, Another Pink Floyd, Cry Baby) a w szczególności wokalistą i wokalistce, którzy poradzili sobie z materiałem, który Ian Gillan (Deep Purple) określił w jednym z ostatnich wywiadów jako wykraczający poza jego umiejętności. Podsumowując, uważam koncert za jak najbardziej udany, a muzyczne katharsis raz jeszcze za osiągnięte. Ronnie byłby dumny.

Konrad Wójtowicz


Ta strona wykorzystuje pliki cookies. Do jej poprawnego działania wymagana jest akceptacja. Polityka cookies

The cookie settings on this website are set to "allow cookies" to give you the best browsing experience possible. If you continue to use this website without changing your cookie settings or you click "Accept" below then you are consenting to this.

Close