Przemiany w Kinie Pod Baranami
AutorstwaRedakcja UJOT FMna 18 grudnia 2022
Jak co roku od 27 lat krakowskie Kino Pod Baranami postanowiło zorganizować przegląd filmów niemych. Jest to wydarzenie jedyne w swoim rodzaju, dzięki któremu każdy pasjonat sztuki filmowej sprzed ery dźwiękowej może zobaczyć nieme arcydzieła, często po rekonstrukcji cyfrowej, na dużym ekranie, w zaciszu sali kinowej, niejednokrotnie przy akompaniamencie muzyki na żywo. Mnie – miłośniczkę epoki, w której królował Rudolph Valentino, Charlie Chaplin czy Greta Garbo – już samo hasło „Festiwal Filmu Niemego” skusiło do tego, by zainteresować się tym przedsięwzięciem.
Wydarzenie rozpoczęło się 8 grudnia 2022 roku i trwało przez cztery dni – do 11 grudnia. Tegoroczna, 23. edycja festiwalu przebiegła pod hasłem „Przemiany”, pod którym kryje się zamiar unaocznienia widzom zmian technologicznych, kulturowych i społecznych w sztuce filmowej, ale także ukazania wielu śmiałych, eksperymentalnych i przede wszystkim awangardowych pomysłów na rozwój kinematografii. Dzięki temu mieliśmy okazję obejrzeć zarówno powszechnie znane, szanowane i wielokrotnie przywoływane produkcje, jak i te, które od stu lat nie były wyświetlane ani razu. Na możliwość wzięcia udziału w festiwalu czekałam z niecierpliwością, w końcu jak często ma się okazję zobaczyć dzieła przedwojenne na ekranie kina w XXI wieku i to w dodatku z muzyką na żywo?
Pierwszym filmem, na którego emisji się pojawiłam, był ukraiński Chleb z 1929 roku Mykoli Shpykovskyi’ego przy bardzo emocjonującym akompaniamencie duetu muzycznego Chvost. Przyznam szczerze, że do tego tytułu byłam dosyć sceptycznie nastawiona, nie wiedziałam czego się spodziewać, ale efekt końcowy okazał się być naprawdę wyjątkowy. To film bardzo symboliczny – nie fabuła była w nim najważniejsza, ale jego przesłanie. Ukazanie kryzysu ukraińskiej wsi, głodu, biedy w przepełnionym metaforyką obrazie było wymowne i poruszające tym bardziej, że zespół Chvost zagwarantował nam możliwość oglądania go z muzyką współczesną. Czyż doznanie niemego, pełnego symboli filmu o głodzie rolników w połączeniu z nowoczesnymi dźwiękami nie przynosi na myśl tego, co dzieje się za naszą wschodnią granicą?
Ciekawym doświadczeniem było także obejrzenie odrestaurowanych Szkiców z Polski belgijskiego dokumentalisty Maurice’a Bekaerta, dzięki któremu przeniosłam się na ulice przedwojennej Polski. Obrazy te dziś są o tyle cenne, że uwieczniono na nich chociażby Warszawę, taką, której już praktycznie nikt z nas nie pamięta – Warszawę sprzed zrównania jej z ziemią podczas Powstania Warszawskiego. Poza tym Bekaert zarejestrował zwykłe, codzienne czynności nie tylko elit, ale także prostych ludzi. Dzięki akompaniamentowi dziewczyn z polsko-ukraińskiego duetu Tanōk naprawdę można było się wzruszyć.
Oprócz tego miałam możliwość zobaczyć także filmy przełomowe dla historii kina w ogóle. Jednym z nich były amerykańskie Skrzydła z Clarą Bow, Richardem Arlenem i Charlesem Rogersem w rolach głównych. Jak tytuł ten ma się do „Przemian”? Po pierwsze, jest to pierwszy projekt nagrodzony Oscarem. Po drugie, można tu zauważyć naprawdę mnóstwo nowinek technologicznych i scen, które do dziś można oglądać z wypiekami na twarzy (tym bardziej mając świadomość, że wszystkie ujęcia latających samolotów, dziś kojarzące się z bijącym rekordy oglądalności Top Gun: Maverick, nie były wykonane przy pomocy green screena i efektów specjalnych). Najbardziej wymowna jest chyba scena, w której kamera nisko i płynnie przelatuje nad stolikami podczas bankietu paryskiego – rozwiązanie to jest niezwykle estetyczne, kunsztowne, ale przede wszystkim – do dziś pojawiające się w filmach.
Wartym uwagi jest także polski film Janko Muzykant Ryszarda Ordyńskiego z 1930 roku. Tytuł ten jest o tyle wyjątkowy, że przez ostatnie dekady uważano go za niemy ze względu na zaginięcie jego ścieżki dźwiękowej. Na szczęście kilka lat temu udało się ją odnaleźć we Włoszech i 10 grudnia, właśnie w Kinie Pod Baranami, mieliśmy okazję zobaczyć Janka Muzykanta zrekonstruowanego, udźwiękowionego, w niemal identycznej wersji, jak w roku 1930. Dlaczego padło na ten projekt? Ponieważ jest on tzw. elementem przejściowym – mimo nagranej muzyki i odgłosów przyrody brak w nim dialogów, nie jest więc typowym filmem dźwiękowym, jednak znacznie przyczynił się do rozwoju tego typu produkcji.
Najbardziej niecierpliwie czekałam na emisję Dyktatora Charliego Chaplina. Wydaje się to wyborem nietypowym, bo jest pierwszym udźwiękowionym filmem mistrza kina niemego. Ale to właśnie dlatego zdecydowano się go pokazać gościom festiwalu. Była to niemal rewolucja – Chaplin, tak długo opierający się dźwiękowi, robi film z dźwiękiem. Czy mu to wyszło na dobre? Zdecydowanie tak. Dyktator to ostra satyra na Adolfa Hitlera, obraz – moim zdaniem – doskonały, w którym nie ma nic przypadkowego. Widziałam ten film już wcześniej, ale doświadczenie go w sali kinowej, z dobrymi głośnikami, na wielkim ekranie tylko spotęgowało ogólne wrażenie i jego przekaz.
Kolejnym filmem, którego wprost nie mogłam się doczekać, był Szantaż Alfreda Hitchcocka. Muszę się przyznać, że mimo iż jestem wielką fanką tego reżysera, nigdy nie odważyłam się sprawdzić, jak wypada w wersji niemej. Tytuł ten pojawił się na festiwalu „Przemian” ze względu na to, że powstał na przełomie dźwiękowym i może być oglądany w dwóch wersjach, przy czym jedna jest udźwiękowiona, druga nie. Nie ma wątpliwości, że Hitchcock to mistrz eksperymentowania z ustawieniami kamer, wyszukanymi, nietypowymi, wieloznacznymi ujęciami. W Szantażu rzucały się w oczy szerokie kadry, montażowe maestrie (szczególnie w openingu) i bardzo zwinne operowanie cieniem. Mówiąc szczerze (i paradoksalnie) – nigdy wcześniej nie widziałam tyle Hitchcocka w Hitchcocku.
Oprócz tego miałam także możliwość zobaczyć Nosferatu – symfonia grozy Friedricha Wilhelma Murnaua z roku 1922 oraz Złamaną lilię D.W. Griffitha z 1919 roku. Oba filmy wyświetlano z muzyką na żywo. Pierwszy z nich, reprezentant ekspresjonizmu niemieckiego, to klasyk klasyków – krwiożerczy wampir i młode małżeństwo muszące się z nim mierzyć, a to wszystko przy akompaniamencie muzyki współczesnej (tak, Nosferatu i gitara elektryczna to nieziemskie połączenie). Przy amerykańskim melodramacie Griffitha mogliśmy posłuchać prawdziwie orientalnych dźwięków, dzięki którym wrażenia z seansu były jeszcze silniejsze.
23. Festiwal Filmu Niemego okazał się dla mnie doświadczeniem niezwykłym. Jak już wspominałam na początku – kocham dawne kino, a obserwowanie jego rozwoju, dostrzeganie, a także docenianie wszelkich zmian w nim zachodzących było naprawdę wyjątkowe. Jeśli kiedykolwiek przeżyłam katharsis, to właśnie podczas tego wydarzenia. Łączenie form współczesnych z obrazami sprzed stu lat, interesujące (choć krótkie) prelekcje przed każdą emisją oraz sama możliwość zobaczenia niemego filmu na dużym ekranie to coś, co wywołało burzę uczuć. Na festiwalu pojawiały się osoby w każdym wieku, co osobiście mnie z jednej strony zaskoczyło, zaś z drugiej niezmiernie ucieszyło – to pokazuje, że filmy, nieważne, jak stare, łączą pokolenia, uczą i zachwycają wciąż na nowo. Przed ostatnim seansem ogłoszono, że Kino Pod Baranami już przygotowuje się na przyszłoroczną edycję festiwalu. Czy pójdę? Na pewno. I każdemu polecam, nawet jeśli dotychczas nie interesowaliście się niemym kinem. Bo powiedzcie sami – gdzie indziej zobaczycie tyle emocji na ludzkiej twarzy, niż właśnie na wielkim ekranie, w filmie, w którym aktor nie ma możliwości przekazać czegokolwiek za pomocą słów?
Anna Lala