Plac zabaw, czyli krótka historia o egoizmie
AutorstwaRedakcja UJOT FMna 9 czerwca 2020
Padał deszcz. Zawsze pada, kiedy akurat nie mam ze sobą parasola. To jakieś fatum, to życie uwzięło się na mnie i kpi – ostentacyjnie kpi sobie ze mnie. Cała zmoknięta, z włosami napuszonymi, jakbym uciekła z lat 80., i rozmytym makijażem, wbiegłam w końcu po schodach prowadzących do bloku. I stało się. Z drugiej strony przylazł jakiś facet. Uśmiechnął się. Też bym się śmiała, jakbym miała ze sobą parasol, pajacu! „Dzień dobry” powie, w drzwiach przepuści, patrzcie go! Przebrzydła konwencja, grzeczność wymyślona przez nadgorliwych palantów w jakichś zamierzchłych czasach. Tymi swoimi durnymi konwenansami zagwarantowali mi codzienną dawkę niezręczności. A ci kretyni nawet już nie żyją! Kto w ogóle wymyślił, żeby się ich słuchać?! Równie dobrze można by słuchać na przykład mnie. O! Ja to bym dobrze ten świat urządziła…
Jakimś cudem wdrapałam się na czwarte piętro. W domu chciałam odpocząć, ale i to nie było mi dane. Bo, kiedy otworzyłam drzwi, usłyszałam przebrzydłe dzieciaki krzyczące na placu zabaw. Zdenerwowana, sama do siebie, krzyknęłam:
— Odpocząć sobie nie można! Okropna lokalizacja: żłobek, przedszkole i podstawówka. Zachciało mi się po taniości mieszkać! Co one, psia krew, dyżurują, żeby być na tym placu zabaw zawsze, kiedy akurat jestem w domu?
— Bien sûr! Dzieciaki mają wyznaczone dyżury, kiedy szanowna pani jest w domu. Od trzech do pięciu ochotników, w zależności od wybranego etatu. Nie każdy dzieciak, droga pani, życzy sobie mieć nadgodziny. Jednak dyżur nigdy nie odbywa się w pojedynkę. Z tego względu, że jedno dziecko emitować będzie niedostateczny hałas. A po co nam taki hałas, co do szanownej pani nie dotrze? No, proszę mi powiedzieć. — Niski jegomość w surducie i z jakimś idiotycznym rulonikiem w ręce stał w moim pokoju. Wzrokiem szukał we mnie zrozumienia i niepewnym uśmiechem próbował zachęcić do pojęcia rozmowy. Osłupiałam.
— I co, one tak tu ciągle dyżurują? — W tej absurdalnej sytuacji to jedyne, co przyszło mi do głowy. Nie chciałam wyrządzić eleganckiemu jegomościowi przykrości. Swoją drogą, to niedorzeczne pogwałcenie prawa pracy naprawdę wzbudziło moją ciekawość.
— Bien sûr, dyżurują nieprzerwanie — odpowiedział z entuzjazmem niski elegant, jakby to moje zainteresowanie było wszystkim tym, na co czekał przez całe życie. — Z logicznego punktu widzenia, dzieciaki mogłyby mieć wolne, kiedy, zgodnie z planem zajęć, przebywa pani na uczelni. Jednak sama szanowna pani wie, jak to te dziekanaty… A to coś odwołają, a to wykładowca zaśpi, to nie przyjdzie. No, więc sama pani widzi, nie może być luki w dyżurach. Za to, kiedy jest pani na uczelni, dyżury odbywają się tylko dwójkami. Nie chcemy niepotrzebnie dzieciaków fatygować. Należy jednak pamiętać, że dwóch dyżurujących to minimum — podkreślił. — Jak już nadmieniłem, jeden dzieciak nie osiąga głośności dostatecznej.
Gabriela Gryc