Nietykalna wełniana czapka

Autor: dnia: 30 września, 2025

Głowa małego miejsca utyka czasem w czapce. Kiedy mocno wieje wtyka ją na głowę mocno, zaciąga, trzyma, zawiązuje. Wtedy nie da się jej zdjąć. Tylko skrajnie silny podmuch może ją gwałtownie zerwać. Tylko na chwilę, bo małe miejsce szybko ją złapie i ponownie zaciągnie na zieloną, krótko przystrzyżoną przez zęby najlepszych fryzjerów – owiec – czuprynę.
Chodząc po archipelagu, idąc coraz wyżej i wyżej, trzeba brać pod uwagę obecność czapki. W kolorze mgły. Ale tracić nadziei nie wolno, bo, jak już wiadomo, czapka będzie czasem zdejmowana.

Jest takie uczucie, bardzo specyficzne i rzadkie, które, kiedy się pojawia, może oznaczać dwie rzeczy – albo prawdziwy problem, albo to, że bardzo lubimy czarne scenariusze. Chyba pierwszy raz byłam go tak świadoma i tak uważna. Zwykle towarzyszy mu panika, ale coś się zmieniło, bo tej paniki nie odczułam. Uczucie rozchodziło się powoli i wiedziałam, że tak jest. Wszystko było świadome. I to było przyjemne w tym nieprzyjemnym uczuciu – że nad nim panuje. Ale nad takim uczuciem nie da się panować. Po prostu chciałam to czuć, bo chciałam czuć jakąś namiastkę kontroli. Dobrze, że wprawiłam się w poczucie sprawczości – czy było realne, czy nie, było tutaj potrzebne.

Więc uczucie – jakie to było uczucie? Mowa o uczuciu niepewności, gdy już można być prawie pewnym, że coś poszło bardzo nie tak, jak miało pójść. Ale jest jeszcze cień szansy, że tak się tylko wydaje. I wtedy zaczyna się szarpanina. Coś się we mnie szarpie. Wszystko jest w porządku – mówię sobie, że nie zgubiłam się w tej gęstej mgle, na tym odludziu, gdzie tylko ten jeden listonosz lata temu chodził. Mapa się zgadza, idę po linii, ale czy tu w ogóle jest zasięg? Nie, mapa się nie zgadza, ale idę w kierunku jakiejś drogi. Tak, najbezpieczniej jest zostać tu gdzie jestem, iść tędy, zaraz kropka z małą strzałką wskoczy na niebieską linię, która jest moich szlakiem i po której na pewno idę. Przecież to nawet wygląda jak szlak. Ten kamień i tamten. Układają się w ścieżkę, no przecież, każdy by to potwierdził. Ale nie ma żadnego każdego, ani nikogo. No i to wcale nie wygląda jak ścieżka, te kamienie wyglądają jak wszystkie inne dookoła, przeplatane owczym łajnem. Owczym? Na pewno, przecież tu nic innego oprócz owiec nie żyje. Przynajmniej jedno zmartwienie z głowy, bo nie mogę nawet wymyślić scenariusza, w którym coś, co nie jest owcą, mnie zaatakuje. Ludzi brak, owiec dzisiaj jakoś też. Widziałam może dwie po drodze, ale one tylko jedzą trawę, nawet na mnie nie patrzą. Tak, to na pewno owcze łajno. Owce są niegroźne. Chociaż w panującej wokół mnie scenerii, która jest bardzo pustą scenerią, wszystko jest groźne. Ale co wszystko? Nic tu nie ma. Albo nic nie widzę. Nic było trochę straszne.

Mgła była tak gęsta, że widziałam otoczenie na parę metrów. Ale nie czułam strachu, było to niepokojące, ale tylko momentami. Poza tym czułam spokój. Jakby może ta mgła go zapewniała? Otulała jak kołdra, koc? Ale było zimno. Nieszczelny śpiwór, który przed wiatrem zupełnie nie chroni. Może to dzięki podmuchom wiatru, który dudnił mi w deszczówkę nie nasłuchiwałam, czy coś się do mnie nie zbliża? Albo świadomość, gdzie jestem – brak ludzi, brak innych organizmów żywych, więc co może mi zrobić sam wiatr na tej małej przestrzeni małego miejsca, która była ogromna? Świadomość, że coś, co może być prawdziwie straszne jest dopiero na dole, pod klifem, w głębi oceanu, była bardzo pomocna. A ja sama zdecydowałam się iść w tę mgłę i ją oglądać. Nie pojawiła się nagle, z zaskoczenia.

Oglądać mgłę. Nie jest to proste zadanie, bo mgła ucieka. Mimo, że widzisz, że wcale się nie rusza, to ucieka przed zmysłem wzroku. Widzisz ją z daleka. Jak wisi na tych górach, na tych szczytach i jak je oblewa. Ale jak zaczynasz patrzeć bezpośrednio na nią, nie kryjąc się z tym, ona się peszy. Zaczyna się wiercić i uciekać. Widzisz jak rośnie, maleje, gęstnieje, topnieje, chmurzy się, rozchmurza, zachmurza. A te zmiany są tak płynne i nieprzewidywalne, że ciągła obserwacja nie sprawi, że będziesz nadążać.

Oglądać mgłę. Widzieć ją z daleka nie znaczy oglądać, więc wchodzisz w nią. Ale wtedy mgła się rozstępuje. Odsuwa się od ciebie, boi się ciebie? Chyba nie, jakieś jej resztki snują się wokół, bo nawet na odległość jednego metra widzisz jak przez brudne okulary. Ale to nie jest to, co sobie wyobraża dziecko, które chce dotknąć chmur i mgieł. Dziecko i dorosły, bo każdy nosi w sobie to rozczarowanie, kiedy po raz pierwszy zobaczy na własne oczy, że nawet na najgęstszej chmurze, czy mgle nogi postawić się nie da. Jak ocean na Solaris, mgły i chmury są, otaczają, ale nie dotykają naszych ciał. Marzą o kontakcie, ale coś tajemniczego sprawia, że nie są do niego zdolne. Dlatego też tę wełnianą czapkę, którą nosi małe miejsce, niekoniecznie można dotknąć, zapomniałam ostrzec.

Są też momenty kiedy mgła już nie ma siły starać się o kontakt i po prostu się wycofuje. A robi to tak szybko, jak spadająca z głowy za sprawą wiatru czapka właśnie. Wełniana, gruba, ciężka czapka spada szybko. I wtedy nagle okazuje się, że stoję tuż obok przepaści klifu, dokładnie jak mnie ostrzeżono. Mgła wycofała się w idealnym momencie. I zrobiła to, jak już mówiłam, tak szybko, że myślałam, że mi się wydaje, że ktoś po prostu namalował na tym białym płótnie rozwieszonym wokół mnie obraz. Obraz, na którym na samym dole kończy się klif. Widać ocean, a dalej pojedyncze małe wysepki, głazy wystające z wody, a wokół nich mewy. Ale one latają, a fale się ruszają, więc to nie obraz, to naprawdę mgła się odsunęła. Teraz widzę, że stoję na wysokim klifie, parę metrów od krawędzi. Podchodzę bliżej i sprawdzam, jak bardzo wysoko jestem.
Z Sørvágur do Bøur, a nawet kawałek dalej, bo aż pod samo wejście na szlak, podwiózł mnie mieszkaniec wioski Bøur. Długo łapałam stopa. Raczej niewiele osób tędy jeździ, bo to droga, która kończy się w Gásadalur. Oprócz coraz większej liczby turystów na Wyspach Owczych i (w 2015 roku) 17 mieszkańców wioski na końcu drogi, niewiele innych osób mogło mi zaoferować pomoc. Na szczęście znalazł się mężczyzna, który swoim jasnym samochodem (z wnętrzem tak samo jasnym, które musiało ucierpieć przez moje mokre ubrania) wracał do swojego domu w Bøur. Swojego pięknego, odziedziczonego domu, który, gdy pogoda pozwala, ma widok na ocean i wystające spod powierzchni głazy, kamienie, wysepki, formacje. Dom jest prawie na dole spadzistej wioski, ale wciąż na tyle wysoko, żeby widok z okien sięgał dalekiego horyzontu. Tak prezentował swój dom, gdy jechaliśmy drogą nad wioską. Sam zaoferował, że podwiezie mnie pod szlak. Ostrzegał, żebym uważała na klif, bo będę szła bardzo blisko niego, a przez mgłę mogę nawet się nie zorientować. Sam przeszedł szlak listonosza z Gásadalur raz. Kiedyś, dawno, nie bardzo go pamięta, nie wie też kiedy dokładnie to było, ale nie za bardzo lubi trekkingi. Pamięta na pewno ten klif. Więc mam uważać. Dziękuję, wysiadam, żegnam się i odjeżdża.
I zostaje sama z mgłą. Ale towarzyszy mi w duchu Karl Mikkelsen – listonosz, który od 1993 do 2006 roku trzy razy w tygodniu chodził z listami do wioski Bøur i z powrotem do Gásadalur. Dopiero w 2006 roku wybudowano tunel przez góry, a Karl dostał samochód służbowy. Mogłoby się wydawać, że to tunel właśnie dla niego, bo mimo, że celem jego budowy było przyciągnięcie ludności w ten odosobniony teren, to nie przyniosło to takich rezultatów. No chyba, że dostępność dla turystów się liczy, ale nie o to chodziło, na pewno nie w 2006 roku.
Dopiero rok później magazyn National Geographic Traveller przyznał archipelagowi miano najpiękniejszego na świecie i dopiero po tym Wyspy Owcze zaczęły powoli przyciągać coraz więcej turystów. W 2018 roku było to 110 tysięcy, a w 2024 roku niecałe 500 tysięcy. Przy okazji archipelag ogłosił, że przychody z turystyki pierwszy raz osiągnęły liczbę miliarda koron duńskich.
Przed wyjazdem na Wyspy Owcze zobaczyłam parę interesujących liczb. W reportażu Marcina Michalskiego i Macieja Wasilewskiego można przeczytać o tym, ile na Wyspach jest bibliotek, sklepów monopolowych, kilometrów dróg i tuneli, boisk sztucznych i naturalnych, ile zgonów, urodzeń i samochodów, ile osób na emigracji, przedszkolaków, osób o nazwisku Jacobsen, nagich mężczyzn biegających po plaży na festiwalu w 2009 roku. Co utkwiło mi w pamięci najbardziej to to, że na całym archipelagu jest 5 sygnalizacji świetlnych. I mimo, że wiedziałam, że książka ta jest sprzed paru lat to spodziewałam się raczej małej zmiany w liczbie sygnalizacji świetlnych. Dlaczego były moim wyznacznikiem dzikości i dziewiczości tego miejsca? Może mogą nim być, symbolicznie.
Skoro liczba turystów rośnie nieustannie i urbanizacja regionu trwa, to dzikość i dziewiczość maleje, czyż nie? Z jednej strony wydaje się, że tak, oczywiście, ale czy nie można uzyskać balans i kompromis? Bo dlaczego Farerzy mają nie chcieć być nowoczesnym krajem z rozbudowaną stolicą, wieloma tunelami – które po prostu są konieczne – i zarabiać na turystyce? I czy to oznacza, że mają porzucać naturę i dbanie o nią? Czy społeczeństwo, które naturę ma w sobie – wrośniętą i nieodłączną – w ogóle byłoby w stanie to zrobić?
Zaintrygowały mnie te tunele i światła na skrzyżowaniach. Zmian jest wiele, niektóre są fundamentalne i wielkie, inne drobne, ale znaczące. Właściwie jak wszędzie. Ale czemu niektóre z nich dzieją się teraz – chciałoby się powiedzieć – dopiero teraz? Ponieważ na przykład są to konieczne zmiany, jak tunele do odizolowanych wysp. Oprócz tego dzieje się rozbudowywanie Torshavn w tempie zwiększania się liczby jego mieszkańców, czy osób pracujących w mieście i do niego dojeżdżających. To tempo zwiększyło się w ostatnich paru latach. Powodem tego jest również rosnąca liczba turystów, dlatego stolica rozbudowuje się pod względem liczby hoteli, pojemności portu czy przepustowości ruchu drogowego.
Jeśli pomyślisz o zmianach, które dzieją się tutaj i o tych w innych krajach, to prawdopodobnie te u nas nie są takie duże – mówi Laila. Wszystko zmienia się szybko na całym świecie.
Może właśnie mówienie o tych zmianach jako o czymś ogromnym nie tworzy prawdziwego obrazu. Zachodzą one dopiero teraz, bo z tym szczęściem, jak i zarówno pechem, bycia archipelagiem, koszty wszystkiego są ogromne. Tunele Wysp Owczych to w przełożeniu na nasze otoczenie po prostu drogi. Ale tymi po prostu drogami na archipelagu są też rejsy promów i kursy helikopterów. Nie jest więc tak, że nagle na wyspy zawitała cywilizacja i kontynentalna europejska normalność, dlatego opisywanie przełomu rozwojowego tego miejsca może dać fałszywy obraz. Tu nie chodzi tylko o fakt zmian, a o ich kontekst.
Żeby zbudować tunele trzeba także technologii, która się rozwinęła teraz, nie wcześniej – dodaje Laila. – Małe wyspy i tak umierają, ale chodzi o wygodę, więc te tunele powstają teraz ciągle. Najbardziej widać, że coraz więcej ludzi tutaj przyjeżdża i że potrzeba coraz więcej mieszkań i domów. Mamy kryzys mieszkaniowy, ludzie nie mają gdzie mieszkać, próbuje się budować coraz więcej. Budują za drogo, więc ludzi na to nie stać, to jest problematyczne.
Turystyka natomiast sądzę, że mimo wszystko jest niezgodna z dzikością Wysp Owczych. Nie mam nic przeciwko turystyce samej w sobie, ale powinno się lepiej temu przyjrzeć. Bo jakby nie patrzeć mamy tu swoje miejsce na środku Atlantyku i nie powinno być zniszczone, bo wszyscy chcą je zobaczyć. Jest dużo kontrowersji wokół tego – wiele ludzi jest przeciw, ale wiele widzi w tym pieniądze i szanse na rozwój kraju. Powiedziałabym, że połowa populacji jest przeciw, szczególnie podczas tego gwałtownego pobudzenia turystyki w ostatnich latach.

 

Utrzymanie ciepłej czapki na głowie, gdy wieje silny wiatr to wyzwanie. A silny wiatr wieje w małym miejscu często. Zimny dosłownie, ale jednocześnie ciepły w przenośni, ciepły wiatr zmian, jak śpiewa Natalia Przybysz. Przynosi transformacje, robi to szybko. Archipelag się rozwija, a ja zazdroszczę tym, którzy widzieli go jeszcze dzikszym niż ja. Którzy widzieli tylko te pięć sygnalizacji. Chociaż wciąż nie wyobrażam sobie miejsca dzikszego niż to, które widziałam ja.Małe miejsce zaczyna dziergać sobie nowe czapki. Nowe kolory, wzory, z nowych włóczek. Wygląda ślicznie w każdej z nich. Ale obszar, w którym małe miejsce dryfuje, jest zimny. Nie można więc czapki zdjąć, porzucić jej na zawsze. Trzeba uważać, żeby się nie zaziębić. Trzeba uważać, żeby lodowaty wiatr z wirującym śniegiem nie porwał czapki już na zawsze.

Izabela Adamik


Aktualnie gramy

Tytuł

Artysta

Audycja on-air

Background