Nie mam na co wydawać pieniędzy
AutorstwaRedakcja UJOT FMna 19 maja 2020
W każdej dziedzinie życia, która wymaga korzystania z technologii i określonych narzędzi, możemy wejść na bardziej zaawansowany poziom. Praktycznie każdy z używanych przez nas sprzętów mógłby być (oczywiście w zgodzie z naszymi portfelami) zastąpiony sprzętem lepszym, ale co za tym idzie – droższym.
Jeżeli mamy ochotę na kawę, możemy ją przygotować m.in. w kawiarce lub w ekspresie. Ceny kawiarek zaczynają się już od 30 zł, ale nie musiałem się specjalnie starać, aby znaleźć takie za 600. Szukając ekspresu do kawy znajdziemy taki za mniej niż Zygmunta Starego, ale nie brakuje ofert powyżej pięćdziesięciu tysięcy złotych. Jest tak wiele, że się w nich zgubiłem. Nie mówiąc już o cenie samej kawy, za kilogram której (jeżeli tylko mamy na to ochotę) możemy zapłacić dwa tysiące złotych.
Przyglądając się fotografom, osoby mniej zaznajomione z tą branżą mogą się przerazić. Jeżeli wydaje Wam się, że aparat za 22 tysiące złotych jest drogi, to weźcie pod uwagę, że można do niego dokupić obiektyw za ponad 60 tysięcy. A to i tak nic, w porównaniu do średnioformatowego Hasselblada H6D za niemal 140 tysięcy złotych (do którego i tak trzeba dokupić obiektyw, bo nie ma go w zestawie).
Piszę ten tekst na laptopie, którego zastosowanie jest wyraźnie biurowe. Sprawnie obsługuje edytor tekstu i dziesiątki działających w tle kart w przeglądarce, co w zupełności mi wystarcza. Gdyby jednak komuś to nie wystarczało, sprzęt tego typu zawsze można dowolnie konfigurować. Można zainwestować w lepszy procesor, dołożyć trochę pamięci na dysku i już mamy przed sobą MacBooka Pro wycenionego na 30 tysięcy złotych. A jeżeli dalej brakuje Wam mocy obliczeniowej, to Mac Pro z ubiegłego roku mógłby zaspokoić wasze oczekiwania. Za ćwierć miliona złotych.
Podobnie sprawa ma się w przypadku smartfonów, zegarków i samochodów, a nawet sprzętu wędkarskiego. Jeżeli cena wydaje się być tak abstrakcyjna, że drożej już nie będzie, to wiedzcie, że śmiało można do niej dopisać jeszcze jedno zero i z powodzeniem coś udałoby się znaleźć.
I w całej tej niemal nieskończonej wyliczance kolejnych zer które można wydać na wszystko, od elektrycznej szczoteczki do zębów po nowoczesne systemy bezpieczeństwa w luksusowych limuzynach stoję ja, ze skakanką w dłoni. Stoję i trochę mi głupio, bo ja też chciałbym mieć w swojej dziedzinie Grala, coś, co pozwoliłoby wejść o poziom wyżej, a okazuje się, że jest to dziedzina zupełnie niezagospodarowana. Powyżej pewnego pułapu cenowego (który oscyluje w granicach dwóch biletów do kina) nie mam już czego szukać, mimo, że bardzo bym chciał. Z chęcią zainwestowałbym w wytrzymałą skakankę z licznikiem (do tej pory żadna ze skakanek nie wytrzymała więcej niż kilka miesięcy). Drodzy producenci skakanek: zróbcie z tym coś, bo nie mam na co wydawać pieniędzy.
Michał Szyndler