Marsjanka Oomaruru pozdrawia Ziemię – „Wielka księga Marsa”
AutorstwaRedakcja UJOT FMna 19 lutego 2023
W 1877 roku włoski astronom Giovanni Schiaparelli wypatrzył na rdzawej powierzchni Marsa sieć linearnych struktur. Nazwał je canali, i choć miał na myśli kanały naturalne, to język angielski przetłumaczył je sobie jako kanały sztuczne. Niedługo potem wielu naukowców, na czele z amerykaninem Percivalem Lowellem, doszło do jedynego słusznego wniosku: skoro na Marsie są kanały, to ktoś musiał je zbudować. Kto? Marsjanie.
W ten sposób zaczęła się ziemska obsesja na punkcie naszego czerwonego sąsiada. O tym, że nie istnieje tam cywilizacja, ludzkość przekonała się dopiero w roku 1965, kiedy statek kosmiczny Mariner 4 zawisł na orbicie Marsa i przesłał pierwsze zdjęcia rdzawych pustkowi. Ale do tego czasu H.G. Wells napisał już Wojnę światów, Nicola Tesla obiecywał komunikację z planetą poprzez radio, a pewien prawnik z Londynu, dr Hugh Mansfield Robinson, miał telepatyczny romans z Marsjanką Oomaruru.
Jak podsumowuje autor książki, Marc Hartzman: „Pal licho Teslę. Kim był ten cały Robinson?”.
Wielka księga Marsa od wydawnictwa Bo.wiem z serii #nauka w przekładzie Magdaleny Rabsztyn-Anioł, zgodnie z obietnicą, opisuje wszystkie obsesje ludzi na punkcie Czerwonej Planety. Zaczynamy od historii, od „odkrycia” kanałów oraz prób nawiązania kontaktu z nieistniejącymi kosmitami; potem dostajemy rzetelną dawkę wiedzy na temat kosmicznych lotów i marsjańskich łazików. Autor przygląda się też spotkaniom z UFO oraz popkulturze związanej z Marsem – książkom, słuchowiskom, filmom. Na koniec rozważa możliwość wysłania ludzi na tę planetę, konfrontując nasze ograniczenia z planami multimilionerów o wielkim ego.
Marc Hartzman opiera się na źródłach z epoki oraz materiałach naukowych: książka jest pełna wycinków z gazet, ilustracji, zdjęć oraz cytatów. Trzeba przyznać, że pod kątem oprawy graficznej i papieru całość jest na bardzo, bardzo wysokim poziomie. Ale to nie wszystkie zalety.
Autor sprawnie (i zabawnie!) prowadzi swoją narrację, przechodząc od, na przykład, starych wyobrażeń wyglądu Marsjan – dwumetrowych, wielkouchych ludzi z czułkami – do opisu badań naukowych, prowadzonych przez współczesne łaziki. Każdy temat i ciekawostka są wyczerpująco oraz przystępnie opisane, za co chylę czoła. Autor pisze dla kulturoznawców, historyków, naukowców, fanów Elona Muska, dla każdego, kto jest zakochany w kosmosie. I dobrze mu to wychodzi.
Zresztą, Marc Hartzman ma doświadczenie w tych tematach. Choć to jego pierwsza książka wydana w Polsce, w Stanach Zjednoczonych ten freelancer słynie jako znawca rzeczy dziwacznych. Pisał już o cyrkowcach, przedmiotach znalezionych na eBayu oraz przesłaniach od Boga. Mam nadzieję, że na te teksty również pokusi się jakiś polski wydawca, bo po tej jednej wycieczce mam ochotę na więcej.
Na koniec uwaga: polskiej wersji ewidentnie zabrakło jeszcze jednego sprawdzenia przez korektora. Zauważyłam kilka brakujących kropek, ale największy problem dotyczy indeksowania zdjęć. Spis cosik się przesunął i ciężko zidentyfikować, który podpis dotyczy której strony.
Z tego miejsca wysyłam telepatyczne podziękowania Oomaruru, bo gdyby nie ona, to Wielka księga Marsa nie powstałaby, a ja nie miałabym czym się zachwycać. Szczególnie, że podczas lektury wpadło mi do głowy kilka pomysłów na scenariusz sesji RPG. Jeśli też jesteście fanami osobliwości, to zapraszam do lotu na Czerwoną Planetę, bo, wbrew pozorom, jest co oglądać.
Joanna Raj