Kilka słów o mojej herezji, czyli dlaczego nie lubię „JoJo’s Bizarre Adventure”
AutorstwaRedakcja UJOT FMna 24 listopada 2020
W środowisku fanów mangi i anime funkcjonuje żart, że nienawidzenie słynnego “JoJo’s Bizarre Adventure”, samo w sobie jest już nawiązaniem do tejże serii. Anime jest bowiem genialnym shounenem, posiada charakterystycznych bohaterów i ciekawie rozplanowane pojedynki. Jeżeli w głębinach Internetu zadacie pytanie o to, co powinniście oglądać, na pewno z mroku wyłoni się jakiś “JoJo” fan, który zapewni Was, iż dziwaczne przygody rodu Joestarów zasługują na uwagę. Jest to po prostu seria legendarna, wysoko ceniona i każdy odznaczający się dobrym gustem anime fan ją lubi.
Ja jej nie lubię. Zanim rzucicie pomidorem w monitor, dajcie mi wytłumaczyć się z mej herezji. Dla osób, które po raz pierwszy o JoJo usłyszały, warto jednak w skrócie zdać relację, czym on właściwie jest i dlaczego jest tak uwielbiany.
Historia koncentruje się na potomkach rodu Joestarów, którzy w wyniku kontaktu z nadnaturalnymi siłami zostali wciągnięci w paranormalne konflikty z upiornymi stworzeniami, obdarzonymi supermocami gangami i wszystkim innym, co wpadło do głowy autorowi. Wyjątkowe w tej serii jest to, iż w przeciwieństwie do innych shounenów, nie mamy jednego głównego bohatera. Każdy sezon opowiada o perypetiach innego członka rodziny, żyjącego z reguły w innych czasach niż jego przodek. Akcja prowadzona w ten sposób pozwoliła autorowi na snucie historii w różnych realiach, co pomogło w budowaniu klimatu poszczególnych części fabuły.
Graficznie seria prezentuje się całkiem nieźle. Odpowiadające za adaptację studio David Production zabłyszczało przed wszystkim dzięki bardzo charakterystycznym projektom postaci oraz scenom walki. Nie podobało mi się jednak, że artyści zdecydowali się na użycie technologii CGI, która biła w oczy, szczególnie w początkowych sezonach.
Elementami, za które “JoJo” zostało najmocniej pokochane i dzięki którym stało się legendą branży, były humor i klimat. Owe elementy, paradoksalnie, w mych oczach były wadami, które spowodowały, że porzuciłem to anime. Produkcja stosuje bowiem bardzo patetyczny i podniosły ton, co często kontrastuje z przyziemnymi wydarzeniami rozgrywanymi na ekranie. Pojawia się nawet moment, w którym protagonista dosłownie prowadzi głęboki monolog o tym, dlaczego nie uderzył swego przeciwnika w twarz. Za argument podając, że nie chciał oszpecić jego buzi, nad którą mogłaby płakać jego matka. Nie jest to pojedynczy przypadek, a tego typu kontrast między powagą a absurdem jest obecny w każdym odcinku. Poczułem się więc trochę nim znużony, co przyczyniło się do mojej rezerwy względem dzieła. Nie pomagał także klimat, który, obśmiewając gatunkowe klisze charakterystyczne dla serii akcji, sam tak naprawdę w nie wpadał. Nawet ciekawie zaplanowane sceny walki nie mogły uciec od owych problemów i pojawiały się absurdy, takie jak finałowa walka 2 partu, której rezultat wykracza poza parodię konwencji i staje się kosmicznym wręcz absurdem.
Nie oczekiwałem poważnej historii, ale moje subiektywne poczucie humoru (któremu bliżej do “Grand Blue”, czy “Kaguya-sama: Love is War”) nie zgrało się z prezentowanym komizmem. Skrótowo można uznać, że seria “JoJo’s Bizarre Adventure” jest po prostu dla ludzi czujących jej klimat. Ja niestety do tego grona nie należę. Jeżeli Wy chcecie sprawdzić ten legendarny tytuł, możecie poszukać go na Netflixie, gdzie z polskimi napisami dostępne są pierwsze trzy części.
“It was me, Patryk Długosz”