Kilka przykładów rewolucji w ewolucji
AutorstwaRedakcja UJOT FMna 9 maja 2021
W środku nocy, gdy nikt nie patrzy, schodzisz na palcach po schodach do lodówki, by w nadziei, że nie natrafisz na zamrożony koperek, zjeść tylko parę łyżek lodów ciasteczkowych. Tłumaczysz sobie, że otyłość i tak masz w genach, więc co ci stoi na przeszkodzie, by dokończyć pudełko. Jeśli ten scenariusz jest Ci bliski… to w sumie masz rację, zatem smacznego!
Argument „to wina genów”, choć brzmi zabawnie, czasem okazuje się być bliższy prawdy, niż nam się wydaje. Co prawda, to Ty decydujesz o zjedzeniu lodów ciasteczkowych, ale Twoje DNA nie ma pojęcia, że nie czeka Cię kryzys głodowy i nie musisz się objadać na zapas.
30 tysięcy lat temu każdy rozsądny zbieracz-łowca zjadał wszystko, co znalazł na sawannie lub w lesie, tym bardziej, że wysokokaloryczne przekąski stanowiły rzadkość. W paleolicie pałaszowanie fig, zanim dopadną je pawiany, było rozsądnym pomysłem, jednak dziś mierzymy się z otyłością na światową skalę. Styl i trudy życia naszych praprzodków są wytłumaczeniem, dlaczego dziś na jednym chipsie się nie kończy.
Skoro o przekąskach mowa, czyli o podstawowym elemencie każdego spotkania towarzyskiego – dlaczego w ogóle homo sapiens spotykają się? Czemu jesteśmy najbardziej towarzyskim gatunkiem zwierząt? Przecież koty nie gromadzą się, by obgadać, co słychać na osiedlu i jak tam dzieci.
Wysokie nastawienie homo sapiens na relacje tłumaczy się m.in. umiejętnością chodzenia homo erectus. Przystosowanie się do chodu wyprostowanego odbiło się szczególnie na kobietach, zwężając ich biodra i kanały rodne. Utrudniało to bezpieczne porody, zatem ewolucja faworyzowała porody wczesne, kiedy dzieci miały miękkie mózgi i mniejsze głowy. Można zatem powiedzieć, że w zamian za obniżoną ilość śmierci przy porodzie, ludzkie dzieci rodzą się jako małe, kochane… ’niedorozwiniątka’. W końcu źrebaki niedługo po narodzeniu kłusują, a ludzkie dzieci potrzebują lat ciągłej opieki. Jak to się ma do towarzyskości człowieka? Z racji konieczności grupowej opieki nad dziećmi i wzajemnej pomocy, w toku ewolucji to osobniki z umiejętnością tworzenia silnych więzi społecznych były najcenniejsze. Wyprostowany chód, który najpewniej miał ułatwić trzymanie narzędzi i wypatrywanie drapieżników, przyczynił się do ploteczek przy kawie.
Inną wielką zmianą w ludzkich życiach był, oczywiście, ogień. 300 tysięcy lat temu przydawał się w życiu codziennym, nie tylko jako obrona przed innymi zwierzętami, ale także podczas wypalania lasów. Kontrolowany pożar dostarczał zwęglonych zwierząt, orzechów i bulw. Niektórzy naukowcy sugerują, że używanie ognia doprowadziło do skrócenia ludzkiego jelita i obniżenia zapotrzebowania kalorycznego, co doprowadziło do tego, że to nasze mózgi mogły otrzymywać więcej energii z pożywienia i w konsekwencji rozrastać się. Samo rozdrabnianie ugotowanego pokarmu na mniejsze części pozwoliło naszym przodkom podczas przeżuwania wykształcić mniejsze szczęki i zęby, dzięki czemu mogli wymawiać dokładniejsze i bardziej skomplikowane głoski. Gotowanie naprawdę uczyniło nas mądrzejszymi! Choć samym ogniem nie zawsze posługiwaliśmy się mądrze.
Wielcy władcy ognia 45 tysięcy lat temu po raz pierwszy wpłynęli na klimat w większym stopniu, konkretnie w momencie dotarcia do Australii. Masowe wypalanie obcej roślinności doprowadziło, co prawda, do prostszego polowania na nową zwierzynę, ale również odmieniło ekologię kontynentu. Wiedzieliście, że 45 tysięcy lat temu eukaliptus w Australii był rzadkością? To dzięki dużej odporności na ogień szybko opanował florę. Koale, jako że żywią się tylko eukaliptusami, zdobyły przewagę liczebną wśród zwierząt. Wiele łańcuchów pokarmowych po prostu nie wytrzymało takiej rewolucji, a kto wie, czy gdyby było inaczej, dziś w Australii nie spotykalibyśmy lwów workowatych lub diprotodonów? Pomimo tego, że w tej kwestii obwinia się również zmiany klimatyczne, zauważmy, że często w dyskusjach na temat wpływu człowieka na środowisko mówi się wyłącznie o klimacie, bo przecież „klimat zmienny jest”. Wyginięcie 90% australijskiej megafauny dokładnie w momencie przywędrowania tam człowieka nie może być tłumaczone tylko zmianami klimatycznymi. Swoją drogą, bawi mnie to. Czy możliwe, że niszczenie środowiska też mamy w genach?
Za każdą rzeczą, każdą naszą cechą stoi jakaś niedogodność, z którą nasi praprzodkowie musieli sobie poradzić, i czyjś pomysł sprzed tysięcy lat. Uważam, że to niesamowite, jak nieoczywiste są na pierwszy rzut oka ciągi przyczynowo-skutkowe, które doprowadziły ludzi do pozycji, na której są teraz. Jeśli masz ochotę dowiedzieć się o nich więcej, polecam bardzo przystępną pozycję Yuvala Noaha Harariego: Sapiens. Od zwierząt do bogów. Szczególnie, że ta książka nie jest tylko źródłem wszystkich przytoczonych ciekawostek, ale też subtelnym traktatem filozoficznym. Uważamy się za nadgatunek, skromnie nazywając się ludźmi rozumnymi, jakbyśmy jeszcze niedawno nie byli trochę słabszymi, za to nieco sprytniejszymi zwierzętami pośrodku łańcucha pokarmowego. Czy jako bogowie na Ziemi jesteśmy szczęśliwsi?
Julita Stefańska