Gołe stopy na śniegu – „Wilcze dzieci” Wioletta Sawicka
AutorstwaRedakcja UJOT FMna 29 kwietnia 2023
Trigger warning: książka zawiera opisy przemocy, gwałtów, porusza tematykę wojny, głodu, bezdomności oraz bardzo skupia się na śmierci zarówno dorosłych, jak i dzieci. To może nie być książka dla ciebie. Zadbaj o swój dobrostan psychiczny i przeczytaj ją tylko jeżeli masz pewność, że jesteś w stanie podołać tej tematyce.
Wśród przerażających wieści o trwającej nadal wojnie w Ukrainie nie trudno pomyśleć, że historia się powtarza – patrząc na okropne zdjęcia z frontu, do głowy przychodzą obrazy z poprzednich wojen i zbrodni popełnianych przez ludzi, którzy pędzeni nienawiścią do innego człowieka bezmyślnie mordowali, gwałcili i torturowali. Szczególnie tragiczne są te wiadomości, które dotyczą losu dzieci: liczba dzieci porwanych przez Rosjan od początku wojny to już od 16 do 300 tysięcy, zaś według danych podanych przez rząd Ukrainy na dzień 21 marca 2023 roku, zginęło ich aż 464. Nie liczymy wszystkich tych, które zginęły pod gruzami domów, w trakcie rozstrzeliwań i ostrzeliwań, wycieńczone, głodne, schorowane. Wojna jest tragiczna dla najmłodszych i o tym przypomina książka „Wilcze dzieci” Wioletty Sawickiej od wydawnictwa Prószyński i S-ka.
Wioletta Sawicka jest z wykształcenia pedagożką, jednak większość życia pracowała jako dziennikarka w Polskim Radiu Olsztyn i w Gazecie Wyborczej. Znana jest głównie z powieści, których napisała aż 12, a pośród nich np. „Klątwę Langerów”, rozpoczynającą serię „Opowieści Warmińskiej”, czy cykl „Wiek miłości, wiek nienawiści” inspirowany losami rodziny autorki, pochodzącej z Kresów.
„Wilcze dzieci” opowiadają o losach najmłodszych ofiar II Wojny Światowej – małych sierot z Prus Wschodnich, które pędzone strachem przed nadchodzącą Armią Czerwoną i głodem parły przed siebie przez lasy i pola swojej ojczyzny, najczęściej na tereny Litwy. Dzisiejsza liczba świadków tych historii jest coraz mniejsza: często dzieci umierały, a nawet te, którym udało się dożyć dorosłości dzisiaj, są już starszymi, często schorowanymi ludźmi. Autorka zabiera nas w podróż wraz z najmłodszymi, pełną cierpienia i bólu. Nasi bohaterowie doświadczyli nie tylko głodu i zimna, ale również wszechobecnej śmierci, obserwując na własnych oczach śmierć sąsiadów, dziadków, rodzeństwa i rodziców. Dzisiejsze kobiety, a wtedy dziewczynki, były świadkiniami gwałtów, często też same ich doświadczały z rąk żołnierzy Armii Czerwonej. Tamte dzieciństwa zostały tragicznie przerwane, a same dzieci zesłane na lata tułaczki, często zupełnie same, bez informacji o tym, co stało się z ich rodzinami, bez kontaktu, zdane na łaskę obcych ludzi.
To historia nie tylko samych najmłodszych, ale też niezwykłe świadectwo wojny na terenach, które często pomija się w nauczaniu najnowszej historii. Nie pamiętam, żeby kiedykolwiek w trakcie mojej edukacji poruszany był temat mieszkańców Warmii i Mazur, ani tym bardziej ich tożsamości narodowej. Mieszkańcy Prus Wschodnich byli co prawda po części Niemcami, ale wśród nich (a więc i wśród „wilczych dzieci”) znajdowała się lokalna społeczność, która nie uznawała się tyle za Polaków czy Niemców, ale właśnie za Mazurów. Książka porusza szeroki wachlarz tematów, od tożsamościowych, przez doświadczenia wojny i późniejsze, kiedy już starsze dzieci musiały radzić sobie w dorosłym życiu, imając się prac i szukając bliskich po Europie.
„Wilcze dzieci” to szczególna książka. Moim zdaniem pasuje ona do „27 śmierci Toby’ego Obeda” Joanny Gierak-Onoszko (która zdobyła Nagrodę Literacką Nike w 2020 roku za ten właśnie reportaż) – obie opisują losy dzieci, które zostały wrzucone przez dorosłych w świat cierpienia i śmierci. Obie są prawdziwie wzruszające i wstrząsające oraz obie opowiadają o sytuacjach, które wcale nie zdarzyły się aż tak dawno: świadkowie tych zbrodni jeszcze żyją i nadal opowiadają o tym, co im się przydarzyło. Na koniec książki autorka wyraża nadzieję, że losy dzieci ukraińskich nie będą musiały czekać tyle lat na ujawnienie i zainteresowanie społeczeństwa, co losy dzieci z Prus Wschodnich. Dołączam się do życzeń autorki, oraz sama dodaję, że mam nadzieję, że tych historii będzie możliwie jak najmniej – bo nie ucierpi już ani jedno więcej dziecko.
Nana Asante