Co tu się właściwie dzieje, czyli Król Tygrysów
AutorstwaRedakcja UJOT FMna 5 kwietnia 2020
Kojarzycie to dziwne uczucie, towarzyszące podczas oglądania filmów Davida Lyncha albo Larsa von Triera? Ten nietypowy dyskomfort, niepokój, niepewność i nawarstwiająca się myśl: o co tu właściwie chodzi? Spróbujcie wyobrazić sobie ten stan, podnieść go do kwadratu i dodać potężną dawkę absurdu. Voilà – otrzymaliśmy Króla Tygrysów.
Produkcja Netflixa to siedmioodcinkowy serial, który plasuje się gdzieś na przecięciu gatunku true crime i dokumentu. Opowiada o amerykańskich hodowcach dzikich zwierząt, głównie wielkich kotów. Nie brzmi to ekscytująco, prawda?
Tak myślałem, gdy zacząłem oglądać Tiger King: Murder, Mayhem and Madness. I mocno się pomyliłem.
Serial od samego początku narzuca duże tempo. Poznajemy głównych bohaterów: właściciela prywatnego zoo, Joe Exotica i szefową fundacji opieki nad wielkimi kotami, Carole Baskin. Osią fabuły staje się ich konflikt, w którym dochodzi do gróźb, pomówień, podpalenia, czy nawet usiłowania zabójstwa. To wszystko mogłoby wystarczyć, żeby stworzyć naprawdę porywającą fabułę, a twórcy nie zwalniają nawet na moment, co chwilę zwiększając dawkę absurdu. Wydaje Wam się, że cała ta sytuacja jest wystarczająco dziwna? Co powiecie na to, że relacje między pracownikami w świecie prywatnych ogrodów zoologicznych zaskakująco przypominają sekty?
Serial daje widzom znacznie więcej: to nie tylko porywająca historia, ale niezwykle trafna obserwacja społeczna. Tygrysy stają się dla bohaterów szansą na spełnienie ich pragnień – dzięki nim mogą stać się aktywistami, realizują się w show biznesie, osiągają swoje cele dotyczące duchowości i, przede wszystkim, są sposobem na duży dochód. Dokument jasno pokazuje, że chociaż właściciele kotów mają na sztandarach opiekę nad wymierającymi gatunkami, to jedynie zysk ma wpływ na ich zamiary.
Twórcy Króla Tygrysów nie boją się jasno pokazać strasznego losu dzikich zwierząt. Już na samym początku serialu otrzymujemy informację, że w naturze znajduje się mniej wielkich kotów, niż w niewoli na terenie samego USA. I jak pewnie się domyślacie, nastawione na zysk firmy nie troszczą się zbytnio o odpowiednie warunki, z wyjątkiem tych miejsc, gdzie docierają goście ogrodów.
I stąd chyba bierze się niesamowitość nowej produkcji Netflixa – łatwo zapomnieć, że wszystko co widzimy na ekranie wydarzyło się naprawdę. Że USA nie płynie mlekiem i miodem, tylko jest najbogatszym krajem trzeciego świata. I że wciąż są ludzie, którzy, trzymając tygrysa na kolanach, święcie wierzą, że ratują świat dzikiej przyrody.
Tekst: Kuba Wydra