Meduzy. Część 3

Autor: dnia: 14 lipca, 2025

Czy w Szwecji są meduzy?

Sztokholm – największe miasto w jakim do tej pory byłam, chyba najbogatsze, a na pewno na najbogatsze wyglądało. Po powrocie do domu jedną z pierwszych rzeczy, które opowiadałam było często poczucie luksusu tego miasta, a pierwszym moim przykładem były G-klasy za każdym rogiem. Matowe grafity, lśniące bordo. Wypucowane i wypolerowane. No i inne drogie samochody. Ogrom tego miasta przytłaczał i przyprawiał o poczucie lekkości jednocześnie – jak? Nie jestem pewna. Było dla mnie ogromną metropolią, co było ciężkie, ale było też pełne zielonej, lekkiej ciszy. Natura wyrastała w każdym kącie tego miasta, ale chyba chodzi bardziej o to, jak społeczność tę naturę czuła w sercu. A czuła ją w głębi serca. To jest największym majątkiem tego miasta.

Myślę teraz: czy w Szwecji są meduzy?

– Szwecja to naprawdę bogaty i nowoczesny kraj. Otwarty, tolerancyjny – wymienia Wanda, mieszkanka Sztokholmu.

Ale, gdy zapytałam o Szwedów, nie spodziewałam się, że stereotyp zdystansowanego samotnika zostanie przez Wandę potwierdzony. – Są bardzo zimni, bardzo zamknięci i ciężko jest do nich dotrzeć. Ciężko się tak całkowicie zaprzyjaźnić. Nawet jak masz znajomych i wydaje ci się, że macie super kontakt to i tak nie wiesz co się tam u nich dzieje – tłumaczy. – Zanim się tutaj przeprowadziłam to wydawało mi się, że Szwedzi są niesamowici i strasznie mi się też wtedy podobali.. blondyni, wysocy. Ale potem zorientowałam się, że są dziwni. Bardzo, bardzo, bardzo dziwni.
I są samotnikami – kontynuuje. – W Szwecji każdy mieszka sam. Dziadkowie sami, rodzice sami, młodzi ludzie sami. Jak tylko dzieci kończą 18 lat to rodzice za te pieniądze, które dostają na dzieci od państwa, kupują im mieszkanie. Często po tej wyprowadzce mają się już w dupie, szczerze mówiąc. Było już wiele takich przypadków, że samotne osoby starsze, którym przychodziła emerytura na konto, a rachunki same się płaciły, nie żyły już od paru miesięcy, albo dłużej. Nikt się nie orientował przez to, że nikt ich nie odwiedzał. Dopiero musiało chyba- strasznie smutne to jest, no ale… śmierdzieć. Wtedy reagowali.

Szwedzi są tak nieogarnięci życiowo – zaczyna kolejny wątek. – Czasem mówię, że Szwecja nie miała nigdy żadnej wojny, nie musieli się niczym przejmować. Dlatego jest w tym miejscu, jeżeli chodzi o rozwój. Ale mam wrażenie, że Polacy na przykład poradziliby sobie ze wszystkim, w każdej sytuacji. A oni są tacy, że jak nie ma do tego instrukcji, to nie będą wiedzieć. Nie mieli nigdy potrzeby kombinowania. Kiedyś poszłam z mamą i koleżanką do kawiarni. Były oczywiście ich słynne drożdżówki, ale były też takie w wersji ogromnej. I teoretycznie kupuje się je na wynos, do domu. Pytam czy możemy podzielić się i zjeść ją na miejscu. Dla nas to wydaje się żadnym problemem. Położyć na talerzu i podać. A ta Szwedka stoi w szoku i mówi „Oj, zapytam się koleżanki”. I to jest właśnie to, taki error.

Opowiadam o tym, że jest też drugi stereotyp Szweda. Bardzo pozytywny. Samotnik, ale nie samotny, a lubiący spędzać czas sam ze sobą. Zdystansowany, ale nie odrzutek, a szanujący granice innych. – Też tak to widzisz, czy uważasz to za dziwne i przesadne? – Pytam.
– Dziwne i przesadne – rzuca zdecydowanie. – Dawno temu krążyło po internecie jak Szwedzi czekają na autobus. Było takie zdjęcie. Rząd ludzi oddalonych od siebie mniej więcej metr, którzy stoją od początku przystanku do 10 metrów za przystankiem. W Szwecji do autobusu wchodzisz tylko przednimi drzwiami, bo tam skanujesz bilet. Ale normalne jest to, że mimo wszystko ci ludzie by się skupili w grupce, prawda? Ale oni rzeczywiście tacy są – ciągnie. – Żeby tylko nikt nikogo nie dotknął, żeby nikt nie był za blisko.
Do momentu, w którym się nie napiją – dodaje nagle. – Wtedy to jest zupełne przeciwieństwo. Nie są w stanie się od ciebie odczepić. Najlepsi przyjaciele, naprawdę. Do momentu, kiedy wytrzeźwieją, oczywiście. Wtedy koniec przyjaźni, każdy się zajmuje sobą i wracają do swojej samotni.

Opowiada o tym, że Szwedzi dużo piją. Od dziesiątek lat jest coś takiego jak państwowa sieć sklepów z alkoholem i prohibicja. Był, i zresztą dalej jest problem alkoholizmu i duża liczba śmierci nim spowodowanych, w tym samobójstw. Twierdzi, że to miało niby pomóc, ale wręcz nauczyło Szwedów robić zapas alkoholu, żeby mieć dostęp w domu lub wychodzić do knajpy i tam pić.

– Mój były chłopak miał restauracje – zaczyna – i czasami nie dojechała jakaś dostawa z alkoholem. Wtedy musiał sam jechać i kupić. A jak wydaje się tam większe kwoty to państwo się tym interesuje. Wcześniej miał żonę i dziecko i jeżeli chodziło o opiekę nad dzieckiem, to pojawiło się ryzyko, że zostanie to użyte jako argument.
Państwo, przez to, że kontroluje, chciałoby pomóc. Ale czy nie osiąga odwrotnego efektu? – Zastanawia się.
– Zakazany owoc? – Rzucam.
– Tak. Pracowałam kiedyś z jednym kucharzem z Holandii i mówił a propos marihuany, która tutaj swoją drogą jest zakazana. Przez to że w Holandii jest to dozwolone, to nie ma aż takiego powszechnego problemu z uzależnieniem.

Zaczynamy się zastanawiać, czy w przypadku Szwecji, podobnie jak Norwegii, alkohol nie wydaje się być jednym z powodów odsetka samobójstw. Oczywiście, może nim być, jak wszystko. Jak każde inne uzależnienie, jak każdy inny problem, mogący wystąpić w każdym innym państwie, czy regionie świata. Jak każda trauma, nieleczona depresja, tragedia w rodzinie, rzeka myśli nabierająca w siłę przez lata, która nigdy nie dała rady przebić zapory, więc w końcu wylała gwałtownie, w jedną noc, wszystkie na raz tak jak nie powinna i tak jak nikt wokół tego nie chciał, poza koryto.

– To nie jest też tak – rzuca Wanda, – że to się widzi na każdym kroku. Że czytasz o samobójstwach w mediach non stop. Ale mimo wszystko, jest się świadomym tego, że jest ich niestety sporo. Mam przykład mojego dobrego kolegi z pracy, którego siostra popełniła samobójstwo parę miesięcy temu. Dosłownie nikt się tego nie spodziewał, nikt nie wiedział dlaczego.
Słyszałam też od mojej koleżanki, że czekała na metro i stały dwie młode dziewczyny. Miały torby z zakupami, więc musiały być wprost z shoppingu. Jedna z nich, jak metro już nadjeżdżało, skoczyła na tory, zwinęła się w taką kulkę… no i – urywa. – Nie mam pojęcia co może być przyczyną. Zazwyczaj wkracza się w obszar depresji i wtedy.. pamiętasz to pierwsze pytanie? – Przywołuje pytanie o wzajemne wsparcie z World Happines Report. – Czy ma się do kogo zwrócić o pomoc. No to może jednak nie do końca tak jest, że mają. Wstydzą się, nie chcą się przyznać. To by pasowało do ich wpojonego dystansu.

Jest w Sztokholmie taki długi most – opowiada, – między jedną wyspą, a drugą. I on jest nazywany mostem samobójców. Bardzo dużo ludzi z niego skakało wcześniej. W związku z tym zrobili wysokie metalowe siatki. To mi mówiła moja pierwsza nauczycielka szwedzkiego, czyli próbują zapobiegać już od co najmniej 10 lat.

Nie potwierdziła informacji o poradnikach samobójstwa w szwedzkim internecie. Sama też ich nie znalazłam.

Wanda opowiada mi też o pomocy psychologicznej. – Jeden mój znajomy dosłownie parę dni po tym jak się widzieliśmy wylądował w odpowiedniku naszego Kobierzyna. Tutaj ludzie idą do szpitala psychiatrycznego, kiedy już nie dają sobie rady. Myślę, że ta pomoc istnieje i że ci co widzą, że potrzebują pomocy i są w stanie przyznać się przed sobą, to wiedzą gdzie iść. Niestety w Polsce ludzie częściej boją się tych miejsc, długo czekają na przyjęcie, albo warunki i metody są okropne.

Próbuję sobie przypomnieć most, o którym mówiła wcześniej. Wiem, o który chodzi, ale jakoś nie widzę w moich wspomnieniach tych ogrodzeń. Mój aparat też ich nie pamięta. Ale natykam się przy okazji na coś innego. Na zielony spokój. Opowiadam Wandzie o moim zdziwieniu, gdy odkryłyśmy rezerwat przyrody 20 minut metrem od centrum Sztokholmu. Pachnący las, jasne kamieniste ścieżki, zdyszane goldeny na czerwonej smyczy. Nagle wyłoniło się drewniane molo nad bagnistym jeziorkiem i trzciny przy brzegu. Tuż obok ogromne stare drzewo, przy którym zrobiono palenisko. Siedziałyśmy w ciszy na już prawie do nagości rozebranym, tylko w bieliznę ubranym pniu, pod szarym falowanym niebem.

– Jest mnóstwo tych rezerwatów – opowiada. – Ludzie tutaj doceniają naturę. Sprawia, jestem pewna, że są szczęśliwsi. Mamy też coś takiego jak Alle Mans Retten. Tam jest zapisane prawo wszystkich ludzi do kontaktu z naturą. Teoretycznie, jeśli chcesz iść do czyjegoś ogródka i pozbierać grzyby, bo tam są, to możesz.

 

Działka w jednej z centralnych dzielnic Sztokholmu

Zwłaszcza teraz, jak minęło nam pół roku zimy, to od razu wszyscy wychodzą z domu. Gdziekolwiek, gdzie jest kawałek zielonej trawy robią piknik, idą popływać nad jezioro i widać, że są stęsknieni za tym. Ale nie korzystają z niej tylko przez parę miesięcy, kiedy jest ciepło. Najbardziej czuć potrzebę jakiegoś ruchu, kiedy jest ciemno i zimno. Godziny, kiedy jest jasno, spędza się w pracy, a i tak prawie nie widzi się słońca, bo są chmury. Wtedy ten dostęp do natury wyjątkowo się przydaje.

Zima, białe od śniegu, ale jednocześnie ciemne od nocnego nieba popołudnie. Granat współgra z bielą śniegu i szarością lodu. Krajobraz udekorowany obficie brokatem, który rozsypał przed godziną mróz – dziadek, oczywiście, mróz. Kto inny? Z ciemnej ścieżki wychodzi też na pewno jakiś prawdziwy, niemroźny, dziadek, chyba że za lekko się ubrał. Prowadzi za rękę wnuczęta, ubrane w kolorowe szaliki, narciarskie spodnie i mroźny rumieniec. W drugiej ręce buja parami łyżew, trzymając je za pasiaste sznurówki. Dzieciom na pewno nie zimno. W końcu to „skandynawskie dzieci” – zahartowane, nie przejmujące się deszczem, czy mrozem. No i ubrane przez dziadka. Dziadka biologicznego w wełniane swetry. Dziadka mroza w odporność i siność na ustkach.

Idą na łyżwy, bo to powszechna aktywność leczącą zimowe dolegliwości. Katar, kaszel, gorączkę – bo może po prostu porządnie zahartować, ale przede wszystkim zimowe przygnębienie, które może powodować skandynawski klimat. Kiedy ciemność nocy letniej zaciemnia się na jesień tak mocno, że co roku, mimo, że jest to pozornie spodziewane, można się zdziwić, że taka niespodziewana głębia czerni jest w ogóle możliwa, świece i lampki w oknach czerwono-białych domków nie święcą wystarczająco by ją choć trochę rozjaśnić. Dopiero oczy, które szczypie mróz; dopiero rzęsy które skleiły się i okryły szronem; dopiero usta smarowane co chwile balsamem i siwawe od zimna, ale gładkie od nawilżenia i rozciągnięcia do uśmiechu; dopiero zmęczone, walące szybciej serce, którego uderzenia czujesz mimo grubej rękawiczki na dłoni i wielu warstw swetrów nad jego miejscem. Dopiero te uczucia – bezpośredniego, emocjonalnego i zatęsknionego kontaktu z naturą działają jak reflektory. Jak najmocniejsze reflektory, w najdłuższą nawet noc roku.

Szwedzkie szczęście może mieć też korzenie w sytuacji finansowej, warunkach pracy i zadowolenia z polityki jednostki (dopasowanej idealnie do charakteru Szweda).
– Tutaj jest niesamowity socjal. Nie można nic temu zarzucić. Moja przyjaciółka, która jest samotnie wychowującą matką, potrafi dostać ogromne wsparcie. Na przykład, dokładają parę tysięcy do mieszkania miesięcznie.
A zarobki? – Zastanawia się chwilę. – Zdecydowanie nawet z minimalną krajową jesteś w stanie godnie żyć – stwierdza. – Możesz pozwolić sobie na to, na co masz ochotę. Wiadomo, życie jest drogie, ale dobrze się zarabia. Win-win. Jeszcze niedawno krążył ten filmik z Polski, w którym zapytali starszą panią czy jadła drwala. I wyszło później, że ona ma chorego syna i kłopoty finansowe… no to właśnie w Polsce, zwłaszcza jeśli myślę o starszych ludziach, nie wszyscy są w stanie sobie pozwolić nawet na taką durną kanapkę z McDonalda, bo mają leki i inne opłaty.

– A lagom*? – Pytam.
– W sam raz. Nie za dużo, nie za mało. Bardzo szwedzkie. Rzeczywiście, to na pewno przyczynia się do tego szczęścia. Jeżeli człowiek zdaje sobie sprawę z tego, że ma za mało i chce więcej, to nie będzie szczęśliwy. Jest takie powiedzenie, że Szwedowi do szczęścia trzeba volvo, willę i psa. I naprawdę, niektórzy tak chcą i nic więcej.

W Szwecji są meduzy: chełbia modra, meduza grzywiasta i kompasowa. Pomyślałam, że powinnam też sprawdzić teorię Zofii. Wstukałam, więc w przeglądarkę i okazuje się, że meduzy faktycznie nie mają mózgu. Nie mogą nic planować, ani wyczekiwać. Nie oznacza to jednak, że nie czują. Czują. Ich zmysły działają inaczej i ich sposób odczuwania jest inny. Nie mają mózgu, ale mają rozproszony układ nerwowy, który pozwala im reagować na bodźce i uczyć się na podstawie doświadczeń. Więc potrafią się też przyzwyczajać.

Meduza czuje – w innym rozumieniu niż my – ból. Ale jednocześnie może być to tylko niewiele znaczące i przeszkadzające „odczucie”. „Od”, nie „do”. Oddalające się, mgliste odczucie. Może dlatego nie uciekają przed kamieniami? Mogą ich też nie widzieć, bo mają tylko małe oczka oceniające poziom światła. Ale meduza i tak żyje tylko parę tygodni lub miesięcy. No chyba, że jest to ten jeden gatunek, Turritopsis dohrnii, który potrafi cofać cykle życiowe. Wtedy, gdyby nie zagrożenia z zewnątrz, byłby nieśmiertelna.

Każde stworzenie na ziemi ma wypracowane swoje sposoby na ocenianie zagrożenia i reagowanie na nie. Im dłużej żyją przekonują się, że nie są to idealnie rozwinięte systemy, które zapewniają wieczne bezpieczeństwo. Albo się nie przekonują, bo nie mają do tego potrzebnych organów. Nie zmienia to tego, że żadne zwierzę, w tym człowiek, nie jest nieśmiertelne. Instynkt przetrwania ma każdy, dlatego nie zawsze jest skuteczny. Instynkt przetrwania może też słabnąć.

 

Małość i prostota człowieka. Wystawa w Moderna Museet.

 

Parę kilometrów do mostu

Przyzwyczajenie może być naturalne, normalne, pomocne i nieuniknione. Jednocześnie może dużo zniszczyć. Relacje, poczucie spełnienia w życiu, powołanie, spokój, chęć rozwoju, radość, racjonalną ocenę sytuacji. I inne. Boję się przyzwyczajenia i cieszę się, że tak jest. Co nie oznacza, że nie ma go w moim życiu. Przyzwyczajenie może być świadome lub nie, a od tego dużo zależy. Może być akceptacją, ale nie musi.
Ale przyzwyczajenie może też chronić. I sprawić, że wszystko jest normalne i niczym nie trzeba się martwić. Więc czym jest nawet wielki problem, gdy można się do niego przyzwyczaić? Czym jest w tym przyzwyczajeniu wola przezwyciężenia go? I czy jest ona w ogóle potrzebna? Czy to brak współczucia? Czy brak czucia? Gdzie tu jest wspólnota?
Czym jest dystans w wielkich problemach? Czy dystans i przyzwyczajenie to to samo? A czy jedno jest skutkiem drugiego? Które którego?

Biała, kwitnąca arktyczna bawełna też przyzwyczaiła się do wiatru. Do tego, że czochra jej siwe włosy i wygina całe ciało w jedną lub drugą stronę. Mimo tych porywów, kwitnie co rok.

Czarne przylegające jeansy i czarna deszczówka. Wsiada do samochodu. Jak zawsze, kieruje w ciszy – bez radia, bo „po co ma mi ktoś gadać”? Parę kilometrów do mostu, a już przed tunelem sznur aut. Ich kolory blakną wraz ze zmniejszającą się odległością do ciemnicy panującej pod górą. Ktoś musi stać tuż pod grubymi linami podwieszającymi most na Askøy.

Patrzy w zimną wodę fiordu, liczy metry, upewnia się, że zginie. Ale musi się najpierw zdecydować. Negocjatorzy nie pomagają – taka ich rola. Był tak pewny, a oni to burzą. Tafla przesuwa się. W górę – nie skoczę, i tak nie wiadomo czy się zabiję. A może w ogóle negocjator ma rację. W dół – wystarczy, na pewno. Pół kroku w przód.

Czarna deszczówka leży na fotelu pasażera. Pod ciemnymi włosami plątają się myśli. „Skaczesz, czy nie? Nie mam czasu”.

Izabela Adamik

lagom – w sam raz. Też: jako „szwedzka filozofia”


Aktualnie gramy

Tytuł

Artysta

Audycja on-air

Przerwa na Fifkę

09:00 10:00

Background