JULIUSZ CEZAR I PRZYJACIELE – RECENZJA FILMU „ASTERIX I OBELIX: IMPERIUM SMOKA”
AutorstwaRedakcja UJOT FMna 5 marca 2023
„Jest rok 50. przed narodzeniem Chrystusa. Cała Galia jest podbita przez Rzymian… Cała? Nie! Jedna jedyna osada, zamieszkana przez nieugiętych Galów, wciąż stawia opór najeźdźcom i uprzykrza życie legionom rzymskim stacjonującym w obozach Rabarbarum, Akwarium, Relanium i Delirium…” – tymi oto słowami zaczynał się każdy tom komiksu Asterix. Tak też zaczynały się niektóre, będące mniej lub bardziej wiernymi adaptacjami, filmowe przygody o dzielnych Galach, którzy przy pomocy magicznego napoju, przyrządzanego przez wiekowego, ale niezwykle mądrego druida, bronią swoją wioskę przed legionami rzymskimi wysłanymi w celach podboju przez Juliusza Cezara.
Historie, których autorem był duet Rene Goscinny i Albert Uderzo zyskały ogromny sukces oraz popularność na niemal całym świecie. Również w Polsce komiksy o Asterixie i jego najlepszym przyjacielu, Obelixie znalazły swoje uznanie. Czytelnicy z kraju nad Wisłą, rozciągającego się od Bałtyku, aż po Karpaty, pokochali przygody tego zabawnego duetu, których charakteryzował niezwykle błyskotliwy dowcip słowny, ale przede wszystkich powtarzalność pewnych motywów (jak pojedynek na ryby, starcie z piratami czy wizyta naszych bohaterów w jakimś innym kraju). Sam od bardzo wczesnego dzieciństwa śledziłem z zaciekawieniem kolejne losy wąsatych Galów, mimo że nigdy nie określiłbym się fanem tej franczyzy. Komiksów czytałem za mało by należeć w pełni do tego fandomu, jednak zawsze bliskie były mi filmy (na początku animowane, później również te aktorskie), które towarzyszyły mi przez całe życie. Prawdopodobnie najbardziej znanym w Polsce filmem o Asterixie i Obelixie jest ten o podtytule Misja Kleopatra. Duża w tym zasługa dubbingu, który bywa często porównywany z tym w filmie animowanym Shrek, oraz tego, jak wiele cytatów oraz scen zyskało tzw. ,,drugą młodość” za sprawą Internetu, przechodząc bardzo szybko do kultury memowej (słynny już ,,monolog skryby”).
W tym roku miała premierę kolejna część o wspomnianych Galach w wersji aktorskiej. Tym razem po zwiedzeniu Egiptu, Grecji oraz Brytanii, ścieżki naszych bohaterów powędrują do odległych Chin. Nie ukrywam, że czekałem na ten film już od momentu, kiedy został on zapowiedziany, dlatego też nie mogłem sobie odpuścić seansu kinowego. Czy jest to dobra produkcja? Czy nie zawiódł moich oczekiwań? Jak wypada na tle reszty? Zapraszam do recenzji filmu Asterix i Obelix: Imperium Smoka!
Jaka jest fabuła? Po raz kolejny przybysze z innego kraju i o odmiennej narodowości zawędrowali do wioski galów i proszą ich o pomoc w walce z nieprzyjacielem. Tytułowi bohaterowie się zgadzają i wyruszają w nową podróż, by przeżyć tam kolejne przygody. W zasadzie mógłbym tutaj skończyć streszczanie fabuły, gdyż tak naprawdę to nie ona jest głównym elementem filmu. Jest to w zasadzie pretekst do serii gagów, komediowych scen i gier słownych. Przyglądając się scenariuszowi i poszczególnym wątkom uwidacznia nam się dzieło co najwyżej średnie, nie wnoszące za wiele, zarówno do kina rozrywkowego, ale również do samej franczyzy. Sam pomysł jest w pełni oryginalny, nie oparty na żadnym komiksowym źródle. Wydawać by się mogło, że taka swoboda twórcza i w pełni autorskie podejście przyniesie tylko same korzyści. Tak jednak nie jest. Fabuła jest w istocie kalką innych przygód z Asterixem i Obelixem w tytule. Oczywiście, pewna schematyczność tych historii była ważną cechą całej serii, jednak większość z nich starało się zaprezentować losy naszych protagonistów w nieco inny sposób, skupiając się na elementach, które mogłyby rozwinąć te postaci.
Sami bohaterowie i ich wątki to jest tak naprawdę największy problem. Jeśli chodzi o pierwszy plan to najlepiej prezentuje się Obelix. Aktor wcielający się w niego, tj. Gilles Lellouche, miał wyjątkowo trudne zadanie, gdyż wszedł on w buty (a dokładnie w niebiesko-białe spodnie) po Gérardzie Deparideu, który w filmach aktorskich wcielał się zawsze w Obelixa. Zmiana nie jest tu tak wyczuwalna i naprawdę wierzymy w to, że jest to ten sam komiksowy gal (chociaż zapewne duża w tym zasługa polskiego aktora dubbingowego, Wiktora Zborowskiego, którego głosem postać ta mówi już nie od dziś). Obelix jest w zasadzie taki sam jak w poprzednich adaptacjach. Mamy do czynienia z bohaterem, który pozornie wydaje się najgłupszy i najbardziej prymitywny z całego grona, jednak pod koniec okazuje się mieć najwięcej racji. Nic nowego, ale przynajmniej ta postać nie została zepsuta.
Pozytywnie też wypada Juliusz Cezar. W każdym filmie z serii wcielał się w niego nowy aktor i za każdym razem była to inna wizja dyktatorskiego przywódcy Imperium Rzymskiego. Tym razem zagrał go Vincent Cassel, który chyba od czasów pierwszego aktorskiego Cezara tej franczyzy fizycznie najbardziej przypomina twórcę Wojen galijskich. Przedstawia on tę postać w nieco odmienny sposób niż jego poprzednicy. Punkt zainteresowania tym razem jest skoncentrowany na jego życiu prywatnym i relacjach z Kleopatrą (Marion Cotillard), a nie, jak to było zwykle, na jego potędze militarnej oraz próbach podboju galijskiej wioski. Sama postać jest zagrana bardzo dobrze, a nowe podejście do ukazania tej postaci sprawia, że mogę dać filmowi wyższą notę. Co zatem nie wyszło? Cała reszta.
Największy problem sprawia mi Asterix. Ta kultowa i znana w popkulturze postać była dla mnie zawsze uosobieniem sprytu i przebiegłości. Mimo małego wzrostu i niepozornego wyglądu potrafił sobie poradzić nawet w najbardziej krytycznych sytuacjach. Naturalnie, łyk magicznego napoju czynił go znacznie silniejszym, ale to był tylko dodatek. W przeciwieństwie do wielkiego Obelixa, postać ta nie była oparta na sile, lecz na inteligencji. Tego jednak w tym filmie nie zobaczymy. Aktor (i reżyser w jednej osobie), który odgrywa tutaj rolę Asterixa jest zaprzeczeniem wszystkich cech tego protagonisty. Wykazuje się on pośród wszystkich największą głupotą, ma kompleks słabej tężyzny fizycznej oraz uzależnienia swojej siły od magicznego napoju. Na dodatek przechodzi na dietę wegetariańską i ląduje we „friendzonie”. Od razu widać, że stoi to w kontrze do tego, co wiedzieliśmy o nim do tej pory. Nie jestem krytykiem nowego podejścia do już dosyć wiekowych stażem bohaterów, ale w tym wypadku to nie działa i w mojej najszczerszej opinii jest to najgorsza wizja postaci Asterixa.
Co się tyczy drugiego planu to tak naprawdę ciężko coś więcej o nich powiedzieć. Służą oni wyłącznie komediowym scenom, które bardzo rzadko są umotywowane fabularnie. Humor w tym filmie (Uwaga! Oceniam tylko polską wersję językową) jest tutaj bardzo prosty, a miejscami nawet prymitywny. Z reguły opiera się ona na żartach słownych, cytowaniu innych tekstów kultury (jak na przykład Wesele Wyspiańskiego) oraz absurdzie sytuacyjnym. Jego poziom jednak daleko nie odbiega od skeczów najgorszych polskich kabaretów. Nawet Robert Makłowicz, który jako narrator usilnie stara się wpleść w swoje wypowiedzi różnorakie aluzje do potraw, tutaj nie pomaga. Uśmiech na moich ustach sprawił jednak (czym jestem zaskoczony) Zlatan Ibrahimović, który jako niezwyciężony Antivirus stworzył jedno z lepszych cameo ostatnich lat.
Dostajemy więc dzieło co najwyżej średnie, a możliwe, że nawet dalekie od poprawności. Misja Kleopatra wciąż posiada złoty laur najlepszej aktorskiej adaptacji komiksowych przygód autorstwa duetu Goscinny & Uderzo, i nie zapowiada się, by coś miało się w tej materii zmienić. Trudno mi polecić ten film komukolwiek. Fani i tak pewnie już go widzieli, jednak, jeśli chcecie się oderwać od szarości dnia codziennego i szukacie prostego oraz absurdalnego humoru, to w tym filmie możliwe, że go znajdziecie. W innym wypadku prawdopodobnie będziecie zawiedzeni.
Autor: Bartłomiej Misiuda